poniedziałek, 24 października 2011

// // 6 comments

Tynia Dynia, puta puta... tak to leciało? ;)


 
Oczami Dyni, czy Tyni ? 

Jest, moja pierwsza, amerykanska, rękę dam uciąć, że organiczna ;), D Y N I A.. Mogę powiedzieć, że dałam jej nowe życie! Paradoks, bo jak można ożywić coś, wbijając w to nóż! ;D Mozna, mozna...
(Klikajcie na zdjecia to otworza sie wieksze, w nowym oknie !)


;) Maluchy
 
"Może jesteś większa, i bardziej pomarańczowa, ale przecież liczy się wnętrze.." ;)

Ahaha.. Dobre, dobre.. ;)



Nooo powiedz Mirce, nikomu nie powiem..
Yeah, opalanko..

Takich trzech jak nas dwóch nie ma ani jednego.. ;)


I tym sposobem, na Ticonderoga zagościły Halloween'owe dynie.. Mówię dynie, bo host wydrążył dwie, ale wstydzę się je pokazać publicznie. Nie, żebym wątpiłam w jego zdolności artstyczne, tyle, że on swoje wydrążył tydzień temu i biedniutkie pleśnieć zaczęły, raczej w całości Halloween nie dożyją...
Read More

niedziela, 23 października 2011

// // 5 comments

Taka (nie)zwykła niedziela..

Wciąż tkwię gdzieś pomiędzy przyczynami powrotnego szoku kulturowego, a rozwiązaniami by ten szok jak najłagodniej przeżyć. Tak bez szoku.. ;) Mój esej nadal się produkuje, a moja głowa paruje. Wybrałam dobry temat pracy, ponieważ teraz zaczynam rozumieć moje włsane zachowania po powrocie ze stypendium w Bułgarii, czy nawet podczas krótkiej wizyty w domu w sierpniu, po prawie rocznym pobycie tutaj. I jestem zszokowana, tym co czytam na temat powrotnego szoku kulturowego. I widzę, że to dotyczy wielu młodych ludzi, którzy doświadczyli długoterminowych wyjazdów zagranicznych. Do napisania tej pracy, korzystam głównie z amerykańskich artykułów, ale znalazłam też napisany po polsku, także polecam do przeczytania, poniżej podaj link do pracy:

http://www.psychiatriapolska.pl/uploads/images/PiPLato2010/PiPt6nr2s44_50KZakrzewska%20Szok%20powrotny.pdf

A jako przerywnik, zamieszczam przepis na coś prostego i pysznego :D


Makaron penne
z pesto
i świeżymi pomidorami:

(przepis zaczerpnięty i przetłumaczony ze strony the six o'clock SCRAMBLE - w obawie przed łamaniem praw autorskich)


Przygotowanie i gotowanie: 25 minut

Na 6 porcji, każda ok 1 i 3/4 kubka (300-350 g), potrzebujemy:

450 g makaronu penne
1 łyżka stołowa oliwy
1 średnia cebula, pokrojona w kostkę (tak żeby wyszedł kubek cebuli)
2 ząbki czosnku, przeciśnięte przez praskę
1/4 - 1/2 łyżeczki ostrej papryki
1 duuuży pomidor, pokrojony w kostkę
200 gram pesto


Działamy:

1) gotujemy makaron, al dente!, czyli nie roz-go-to-wu-je-my ;);

2) na łyżce oleju podsmażamy cebulkę, czosnek z ostrą papryką, dopóki cebulka nie będzie taka przezroczysta, czyli ok 5 minutek;
3) dodajemy pokrojony w kostkę pomidor i podsmażamy jeszcze ze 2 minutki, dopóki nie zmięknie, ale też żeby nie był taki papkowaty, zestawiamy patelnię z gazu;
4) w dużej misce mieszamy makaron z pesto i dodajemy to, co podsmażaliśmy na patelni i serwujemy natychmiast, bo zaraz wystygnie i nie będzie już takie smaczne, z plastrami brzoskwini lub nektaryny!

* możemy posypać wszystko bazylią!

Jedna porcja, czyli ok 1 i 3/4 kubka makaronu z jedną brzoskwinią:

Kalorie: 401
Tłuszcz: 6 g
Tłuszcz nasycony: 1 g
Cholesterol: 0 mg
Sód: 190 mg
Węglowodany: 76 g
Błonnik: 5 g
Cukier: 15 g
Białko: 12 g

:D

A ja mam dzisiaj naleśniki ze szpinakiem.. Hihi.. :D







Read More

czwartek, 20 października 2011

// // 2 comments

wieczorowo

Pierwsze 'szkolne' wystąpienie mam za sobą ;) Zajęcia z angielskiego, trzeba było przeczytać książkę i zrobić prezentację, żeby zachęcić kolegów do przeczytania.. No dobrze, czytanie to pikuś, prezentacja zrobiona tylko jak tu teraz stanąć przed tymi wszystkimi Azjatami i jakoś wypaść.. Zażyłam trzy kalmsiki, popiłam herbatką i popedałowałam.. Zaprezentowałam wszystko co miałam napisane, tyle że innymi słowami, bo jakoś literki mi uciekały i nie mogłam się skupić na tym co faktycznie miałam napisane.. może było mi trzeba wziąż tylko dwa kalmsiki.. ;)

Jutro odbieram Monikę z lotniska.. Przylatuje z mamą i jej koleżanką, a w torbie będzie miała paczunię dla Tynusi od Mamuni i Tatuuunia! :D

Wczoraj skończyłam kolekcjonowanie 'teczki' na zajęcia prawie o 2.30 rano! Na dodatek, siedząc przy biurku, tak zmarzły mi stopy, i w ogóle cała zmarzłam, że nie mogłam zasnąć. Założyłam getry, założyłam koszulkę nocną, na to grubą bluzę no i jakoś nie mogłam się rozgrzać.. Nie miałam czystych skarpetek, może one by pomogły.. W rezultacie do pracy na 7.30 wstałam o... 7.29! Ale dwie minuty i byłam gotowa.. ;) Daleko nie mam..

Mirka zaczyna chodzić bez pieluchy, tzn juz zaczęła jakiś czas temu, ale teraz tak koniec basta, definitywne NIE dla pampersiaków! Taaak, a dzisiaj hostka łapała jej siku w garść, myślałam, że padnę ze śmiechu jak zobaczyłam ją jak trzyma dziecięce siuśki i krzyczy 'Martynaaaa, pomocy! Ręczniiiik!' Doleciałam za późno z dwiema kuchennymi ściereczkami, tylko to miałam pod ręką! Trudno znaleźć w tym domu miejsce, którego ten dzieciak nie ochrzcił.. No nic, kiedyś się musi nauczyć słuchać swojego ciała...;)

A jak już jestem przy sikającym temacie, Mirka zapytała mnie wczoraj co to się wydobywa z samochodu z tyłu, tzn co to za dym.. Myślę, myślę no i tłumacze jej, że wiesz Miruś samochodziki też muszą jeść, żeby jeździć, tak jak my żeby mieć energię i żeby się bawić, i jak samochodzik zje, to tak jak my musi zrobić siusiu, albo kupkę..No i to jest ta kupka.. Reakcja Mirki 'Aaaa...' ;)

Idę spać! ;)
Read More

sobota, 15 października 2011

// // 2 comments

we e kend?

W końcu śmiem powiedzieć, że mam weekend.. Aż jeden dzień, który prawdopodnie spędzę nad książkami... Achh.. :)
Wczoraj, po 50ciu godzinach pracy padłam, dosłownie! Położyłam się tylko na 15 minut, o 18, i moje 15 minut przerodziło się w 4.5 godziny snu! Wstałam tylkopo to, żeby umyć zęby i dalej do łóżka. W końcu obudziłam się o 8 rano, tzn mój budzik mnie obudził.. Spałam jak suseł, z przerwą na ząbki, prawie 14 godzin! To mój rekord.. ;)
Rano, jak zwykle, rozmowa z hostką, bo w sumie w ciągu tygodnia to już nie mamy czasu.. Powiedziałam jej jak to padłam wczoraj ze zmęczenia, zjadłam śniadanie i ruszyłam do szkoły.. Wróciłam z zajęć, tym razem w kuchni rezydował host, i też z nim zaczęłam rozmawiać, i tak od tematu do tematu znów zeszło na mój sen.. Host był już bardzo dobrze poinformowany, i zaczął mnie przepraszać, że ja taka zmęczona po pracy jestem, to mu mówię, że po prostu doszła szkoła, mózg mi zaczął intensywniej pracować i tak jakoś wyszło.. No ale dodał, że muszą pomyśleć jak to będzie w przyszłym tygodniu, i w kolejnych bo Gaga nie będzie w stanie przyjechać i zająć się dziewczynkami z powodu dziadka Tima.. Nie chcą żebym pracowała extra, bo w końcu zwiędnę ze zmęczenia.. Może i dobrze.. ;) Jedyne co dobre to w przyszłym tygodniu mam wolny piątek, prawie cały bo chyba tylko rano muszę być z dziewczynkami jakieś półtorej czy dwie godziny i później luz.. Już nie mogę się doczekać..
Właśnie myślę nad moją pracą domową z angielskiego, mianowicie mam cytat:

"Liczby pierwsze są jak życie. Są bardzo logiczne ale nigdy nie wypracujesz zasady by je obliczyć, nawet gdy poświęcisz temu cały swój czas"

I co Wy na to? ;)

Dzisiaj na kolacji gościliśmy rodzinkę hostki, ona jest piosenkarką, tzn taką dla dzieci, poniżej np. jej piosenka o... kanapkach ;)


A jej mąż ma chyba wydawnictwo jakieś, czy coś w tym rodzaju.. No ale mniejsza o to, jak zwyke, jako obcokrajowiec przeszłam przez port w Gdańsku, stolicę naszą Warszawę i oczywiście dostęp do morza, czy mamy euro, i czy w ogóle jesteśmy w UE itp.. No ale pojawiło się nowe pytanie, w USA, dzieci w szkole mają konkurs z literowania, w wielu filmach jest to pokazane jak jak męczą się literując jakiś z kosmosu wzięty wyraz, i on mnie się pyta czy w Polsce tez takie coś jak konkurs z literowania mamy.. No to mówię, że raczej nie, ale mamy za to dyktanda, które czasami bywają bardzo trudne, i że nawet mamy takie ogólnopolskie dyktando.. Zaskoczenie, z czego tu dyktando można mieć, no to tłumaczę, że mamy troszkę trudniejszą gramatykę i troszkę więcej literek z różnymi kropeczkami i kreseczkami i dlatego mamy dyktanda, a oni mają literowanie.. Haha, mniejsza o to, rozbawiło mnie to pytanie.. Goście właśnie pojechali do domu, trzeba dzieci położyć do łóżka bo już prawie 21! Niech się rodzice męczą, a ja będę tylko nasłuchiwać i uśmiechać się pod nosem.. ;)
Wracam do nauki!

Read More

środa, 12 października 2011

// // 4 comments

Dzień dobry!

Aż wstyd sie przyznać, ale zapomniałam jak się loguje do mojego bloga! Tym bardziej, że zmienili szatę graficzną (jak w wordpress) no ale najważniejsze, że w końcu się zalogowałam..

Właśnie wróciłam z zajęć, chciałam wziąć się za odrabianie pracy domowej, patrzę w notatki, i co się okazuje? Nie mam nic do zrobienia! Jakim cudem? A no takim cudem, który nazywa się dobra organizacja i rozkład pracy. Do tego cudu dodam jeszcze parę lat spędzonych na uniwersytecie (mam na mysli doświadczenie w studiowaniu)  i środowy wieczór mogę poświęcić na napisanie oczekiwanego przez wszystkich posta.. ;)

dom - szkoła
Zacznę od najważniejszego.. College. Szkoła. Studiwanie. Nauka. Książki. Eseje.. Już kiedyś to przerabiałam i doszłam do wniosku, że TAK STĘSKNIŁAM SIĘ ZA TYM.. Pomimo tego, że po pracy jestem na wpół padnięta, to biorę się w garść, wsiadam na rower i pedałuję do szkoły (dla własnego zdrowia i dla zdrowia naszej planety..;) ) Daleko nie jest (patrz mapa ;) ) dokładnie 2.7 mili w jedną stronę. Zajmuje mi to jakieś 15 minut wliczając postoje na czerwonym świetle..

Od poniedziałku do czwartku, od 18.30 do 20.45 wałkuje angielski, a w soboty, od 9.30 do 17.20 mam zajęcia z grafiki..

Mój aktualny rozkład tygodnia przedstawia się tak:

5.30 - pobudka
6.00 - poranny fitness ( co drugi dzień, bo inaczej za duzo jem...)
7.15 - wracam do domu, biorę szybko prysznic (godzina mojego prysznica jest uzgodniona z hostami, żebyśmy sobie nawzajem nie zabierali ciepłej wody, także mogę się wykąpać dopiero o 7.15)
7.30 - zaczynam pracę z maluchami
8.00 - wychodzimy z Mirką odprowadzić dziewczynki, Lauren do przedszkola, a Leilę do szkoły
8.30 - wracamy do domu, jemy śniadanie i próbujemy się odnaleźć w tym całym bałaganie, przekopujemy się przez kuchnię, stertę naczyń, robimy pranko, ścielimy łóżka, ogólnie ogarniamy mieszkanie
10.00 - jedziemy/idziemy gdzieś, do biblioteki, na plac zabaw, do sklepu po papier toaletowy ;) na pocztę, albo do lekarza.. Tam gdzie Mirka tam i ja, tam gdzie ja tam i Mirka, juz nawet mamy ten sam kolor włosów! ;)
11.30 - wracamy do domu, robi lunch, jemy lunch, jemy deserek i Mirka idzie spać
12.00 - Mirka już leży w swoim łóżku, czytamy książkę i dobranoc na trzy godzinki
12.15 - czas dla mnie, przeznaczony głównie na ogarnięcie wszystkiego co zadane jako praca domowa, wwykorzystuje go na maxa, tak, żeby po zajęciach zrobić tylko drobną korektę, przeczytać wszystko jeszcze raz i mieć z głowy
15.00 - budzę Mirkę i śmigamy do szkoły po dziewczynki
15.25 - odbieramy Leilę
15.45 - odbieramy Lauren i idziemy na plac zabaw
16.30 - koniec zabaw, czas do domu, jeszcze tylko godzina..
16.45 - Leila zaczyna odrabiać pracę domową, a ja bawię się z dziewczynkami w grę zwaną 'Drzemka'; polega na tym, że ja sobie drzemię na dywanie, a one mnie przykrywaja kocykami i przynoszą misie, przy czym są bardzo cichutkie, wszystko z korzyścia dla mnie, przynajmniej sobie mogę odetchnąć przed zajęciami..
17.30 - przychodzi hostka, zdaję jej relację z całego dnia
17.45 - pakuję cały swój majdan, słowniki, książki i zeszyciki
18.00 - wsiadam na rower i pedałuję do szkoły, chociaż muszę przyznać, że ostatnio troche padało, to musiałam brać samochód, ale znowu słonko wyszło, więc dzisiaj było rowerowo..
18.30 - zaczynam zajęcia, w każdy poniedziałek, wtorek, środę i czwartek.. w piątki mogę odsapnąć.. ;)
20.45 - koniec zajęć, wracam do domu; co zauważyłam, jak birę rower to jestem w domu o 21.06, jak samochód to 21.30! definitywnie rower wygrywa!
21.06 lub 21.30 - siadam na swoim czerwonym krzesełku przy białym biureczku i zaczynam liczyć ile jest jeszcze dni do piątku... ;D
22.00 - ostanie poprawki w pracach domowych, internetowy przegląd wiadomości
22.30 - prysznic
23.00 - głowa na poduszkę, 3 minuty i mnie nie ma, bo juz następnego dnia....

...5.30 - pobudka
6.00 - poranny fitness ( co drugi dzień, bo inaczej za duzo jem...)

7.15 - wracam do domu, biorę szybko prysznic (godzina mojego prysznica jest uzgodniona z hostami, żebyśmy sobie nawzajem nie zabierali ciepłej wody, także mogę się wykąpać dopiero o 7.15)
7.30 - zaczynam pracę z maluchami...

Sobota wygląda trochę inaczej, bo mam zajęcia na później, o ile 9.30 można nazwać pózniejszą godziną, ale i tak z przywyczajenia, nawet bez budzika budzę się o 5.30! No ale jak się już obudzę to trudno, idę zaparzyć sobie kawę, wracam z kawą do łóżka, odpalam kompa i udaję przez pół godziny, że to będzie taka zwykła sobota, że nie muszę się nigdzie spieszyć, że nie ma żadnej szkoły, że czekają same przyjemności.. Przy ostatnim łyku wracam do rzeczywistości.. Pakuję kompa, nie zapominam o myszce i zasilaczu! (używam myszki do laptopa WOW) Hihi..;) i o 9.00 wyruszam do szkoły.. Tym razem biorę samochód bo mój ekwipunek troszeczkę waży..

W ostatnią sobotę wstałam sobie rano, hości z dziewczynkami wybierali się tego dnia do babci Gagi, na północ od San Francisco, na całą sobotę i niedzielę.. Jak mnie poinformowała hostka, tym razem powód ich wizyty nie był zbyt miły, bo okazało się, że mąż babci Gagi ma raka mógu i to w bardzo zaawansowanym stanie.. Także cała rodzina Salamów jechała odwiedzić go w szpitalu.. Poszłam do kuchni, pogadałam sobie z hostką, no i ona zaczęła robic gofry.. I wiecie co, tak jakoś mi sie przyjemnie zrobiło, bo miałam własnie wychodzić do szkoły, a ona w ostatniej chwili wyciągnęła gofra, posmarowała szybko masłem (tak masłem!) i powiedziała, żebym sobie wzięła do szkoły to będe miała na lunch! Tak jak cały tydzień, to ja dbam o to, żeby nikt o niczym nie zapomniał, żeby każdy miał co jeść na lunch czy przekąskę, tak ta z pozoru zwykła sobota była chyba moją najprzyjemniejszą sobotą od nie wiem jakiego już czasu, bo ktoś sobie pomyślał o mnie, i dał mi maślanego gofra!

Ogólnie lubię te szkolne soboty, bo czuję, że robię coś co lubię. Chociaż pierwsze zajęcia były trochę nudne i monotonne, to kolejne stają się już ciekawsze.. Pożyjemy, zobaczymy.. Lubię to!

Już minęła godzina jak to piszę, idę spać, bo będę jutro nieprzytomna..

A to moje aktualne zdjecie, na wszelki wypadek, jakby ktos zapomnial jak wygladam.. ;)


Read More