piątek, 1 października 2010

// // 1 comment

Dzien wczorajszy - SPOTKANIE!!

Noc była krótka, jak dla mnie to nawet bardzo bo spałam zaledwie 4 godziny, o 6:30 zeszłam na śniadanie, później poszłam się do końca spakować, zniosłam swoją walizkę no i o 8:00 rozpoczęły się ostatnie zajęcia..

Trochę przysypiałyśmy, bo instruktorki mówiły nam już tak banalne rzeczy, że naprawdę, szkoda czasu..
Lunch był dzisiaj wyjątkowo wcześnie, o 11:00, a już od 13:00 zaczęły się transfery na lotnisko poszczególnych stanów.. PIZZA, PIZZA, PIZZA.. na tłusto, nawet nie było w czym wybierać, albo zielenina na zimno (te ich warzywa to w ogóle smaku nie mają, jak woda), albo pizza, albo makaron w jakiejś a’la śmietanie z pomidorami, jak dla mnie – ubogo.. No ale zjadłam ten kawałek pizzy (niektóre to normalnie po 3-4 jadły SZOK!!), trochę zieleniny, spróbowałam makaronu a na deser było tirami su :D tylko krem jakiś taki inny był, ale smaczny..

O 12.15 moja grupa miała spotkanie, później AuPair check-in, no i o 12.30 ‘California’ siedziała już w autobusie, który miał nas dowieźć na lotnisko..

Wczoraj nas straszyli, żeloty mogą być odwołane, ale jak dojechałyśmy to sprawdziłyśmy na tablicy, że naszjest ON TIME, czyli bez żadnych zmian, startujemy o 15.45.. A lotnisko, potęga!! Klka terminali, z 5 poziomów, zgubić się było bardzo łatwo, ale trzymałyśmy się w grupie.. Odprawa potrwała z 1,5 godziny, zanim wszystko sprawdzili, zapłaciłyśmy za swoje bagaże, bo to był lot DOMESTIC, czyli taki wewnątrz kraju, i na pokład można wziąć 2 bagaże podręczne, których nie ważą, a jak któś ma bagaż taki do 23, 334 kg :) to płaci za niego 25$, za kolejny 35$.. Także zapłaciłam 25$ i poszłam dalej, odprawiłyśmy się do końca i poszłyśmy coś zjeść..Wyczaiłam duży kubas czegoś, co wyglądało na ‘moje jedzenie’, na dnie płatki owsiane, później na to jogurt i później na to jeszcze płatki owsiane i truskawki.. A w rzeczywistości słodkie crunche, megasłodki pudding, crunche, wodne truskawki – ta porażka kosztowała mnie 5$.. Oni wszystko mają tutaj słodkie, nawet Activia jest ye 2 razy słodsza od tej polskiej.. No ale zjadłam i weszłyśmy judo samolotu..

W samolocie niestety nie siedziałyśmy razem, tylko jakoś tak byłyśmy porozrzucane w różne miejsca.. Ja trafiłam na miejsce pomiędzy Japończykiem, a może to był i Chińczyk, chociaż bardziej wyglądał na Japończyka, i między jakąś starszą Amerykanką, która w ciągu całego lotu jadła same chipsy, chipsy, chipsy.. Też dali nam kolacje na ciepło – oczywiściefast foodową, nie licząc 45 gramów marchewek baby i jakiejś sałaty.. Ehh..

Zachciało mi się spać to zdrzemnęłam się troszkę, ale trochę trzęsło, trochę trzaskali drzwiami od toalet – akurat siedziałam przy wc także długo nie pospałam.. Wyciągnęłam swojego Wiśniewskiego i zaczęłam czytać.. I co, WELCOME IN THE USA!! Po lewej Pan Japończyk wyciągnął swój sprzęt do czytania e-booków – oczywiście Apple – i zaczął czytać, ale co?! MATRIKSA!! Miał normalnie wgrana książkę napisaną tym ich alfabetem, po prostu MATRIKS! CZARNA MAGIA! Coś ciężko mu chyba szło bo utknął na stronie 23. (numerki były łacińskie, bo japońskiego przecież nie znam ;) z dobre 30 minut, a może to tak długo się czyta nie wiem… No ale okej.. Po czym patrze w lewo, a tu Pani Amerykanka wyjmuje swój elektroniczny sprzęt do czytania!! A Martynka siedzi pomiędzy ze swoją zwykłą, papierową książką, nie żadną Apple, a Świat Książki.. Ameriiika!!

Znowu zachciało mi się spać, to już odłożyłam swoją zwyczajną i zarazem niezwyczajną książkę i się zdrzemnęłam, obudziłam się dopiero na 15 min przed lądowanie w San Francisco..
No i mnie chwyciło.. Samolot już stał, zbierałam swoje rzeczy i w pewnej chwili myślałam, że się rozpłaczę.. Nie wiem dlaczego, chyba przez ten stres, zmianę miejsca.. Zaczęliśmy wychodzić z samolotu, i tak sobie pomyślałam ‘żeby tylko nie czekali mnie z kartką w garści ‘MARTINA ZIEMBA’, Boshee jak ja nie chciałam tej kartki!! :D No i nie było kartki, były za to kwiatki, które teraz stoją na stoliku nocnym (mam nadzieję, że nie będą pachniały intensywnie, żeby się tym ich odorem nie przyćpała jak pelargoniami).. Czekał na mnie host z najstarszą córką – Leilą, i ich aktualna AuPair, a hostka poszła z ich średniącórądo łazienki i miała za chwilę przyjść, natomiast z najmłodszą dziewczynką została babcia, także jeszcze jej nie widziałam, bo jak przyjechaliśmy to ona już spała..

No jak ich zobaczyłam, to odetchnęłam, jakoś cały strach odszedł, zrobiło się spokojnie, mała dała mi kwiatki, przytuliła się do mnie, przedstawiłyśmy się sobie ( już miałam taaaki uśmiech od ucha do ucha, że teraz to mnie policzki bolą!) Hello Hello Hi Hi przyszła hostka, też przywitała mnie i przytuliła i ruszyliśmy po mój bagaż… Leila – najstarsza, od razu mnie chwyciła za rękę cała happy (dalej miałam szeroki uśmiech), mniejsza też chciała mnie trzymać za rękę, to zmiana, bo w drugiej miałam kwiatki, to teraz trochę z mniejszą za rękę i tak o… Pierwsze lody przełamane..  A moje imię wymawiają tak łądnie – Martina… Haha.. :D

Host wziął moją walizkę i poszliśmy do samochodu na parking.. Otworzyli drzwi – Toyota Sierra zdaje się, taka duża, rodzinna, z rozsuwanymi drzwiami (z tymi drzwiami to też lipa – chciałam je zasunąć, a a one na przycisk ;p) a tam 3 siedzenia dla dzieci, full zabawek, bałagan :) No ale wszyscy siedli z tyłu, mnie posadzili z przodu, dostałam napój w kartoniku, bo pic mi się chciało i sru jedziemy…

Z San Francisco do Sunnyvale jechaliśmy ok. 40 min, caaały czas szeroką autostradą, 4 pasy w jedną stronę 4 w drugą, host cały czas mnie zgadywał, co gdzie jak, o Polsce o Toruniu, o Starbucks, o Nowym Jorku coś tam, pytał o inne operki, oczywiście wspomniał o żeglowaniu, i że on tylko 2 razy był na jachcie i takie tam…

Dojechaliśmy do domu – taki parterowy, jeszcze nie zwiedziłam go, jutro się rozejrzę, czekała babcia i 2 koty, najmłodsza dziewczynka już spała…

Bajzel niemiłosierny – aż miałam ochotę zacząć sprzątać, wszędzie wszystkiego pełno, ale damy rade.. Na razie mieszkam w pokoju tej malutkiej, bo mój pokój zajmuje teraz ta Niemka, także za tydzień przeprowadzka, dziewczynki od razu zaprowadziły mnie do swojego pokoju – różowego, w którym mieszkają razem.. Mają dużo książek, więcej jak zabawek także fajnie..

Babcia dziewczynek zrobiła mi herbatę miętową, po całym dniu tych fast foodów to już nie miałam ochoty na żadne jedzenie, wzięłam ją sobie do pokoju, dostałam ręczniki, butelkę wody na noc, hostka znowu mnie wyściskała i powiedziała żebym poszła się wyspać, bo pewnie jestem zmęczona, i jeszcze ‘jet leg’ to muszę wypocząć..

Właśnie byłam pod prysznicem i śmigam spać bo już mi się oczy zamykają..

Kolejny dzień pełen wrażeń, pozytywnych wrażeń.. :D

1 komentarz: