piątek, 26 listopada 2010

// // 2 comments

Piątek, piąteczek..

Po tym całym świętowaniu stosuję 3-dniową dietę oczyszczającą, żeby wrócić do formy.. Właśnie pierwszy dzień dobiegł końca, jeszcze tylko dwa..

Myślałam, że nie będę dzisiaj pracowała, ale jednak pracowałam, wprawdzie tylko 4 godziny, ale to były najbardziej męczące 4 godziny! Porażka..

Zaczynałam o 7.30, ale jeszcze przed siódmą słyszałam jak host wstał do płaczącej Mirki, chyba była już wyspana bo zgarnął ją do salonu.. Punktualnie pojawiłam się na swoim stanowisku pracy, i zastałam hosta leżącego na kanapie, ruszał jedną ręką i zabawiał Mirkę, ale oczy miał zamknięte.. W końcu zauważył mnie, wstał dał mi pampersiaka, powiedział, że przygotował Mirce mleko, i że idzie spać.. Luz, idź idź się wyśpij chłopie.. Zjadłyśmy śniadanie, i zaraz po 8 wstała Leila, a przed 9 Lauren.. Ten dzieciak jest tak rozwydrzony, rozpieszczony, rozdarty, krzykacz, potworek w skórze dziecka..
Wiadomo, matka w domu to tak ciężko jest je ogarnąć, że naprawdę, potrzebna jest podwójna cierpliwość.. W końcu hostka spytała się mnie czy przejdę się z nimi trochę, bo później będą siedziały w samochodzie ze 2 godziny.. Mówię, okej, nawet lepiej.. To one, agentki, powiedziały, że nie! Że nikt ich nie zmusi do pójścia na podwórko.. To hostka powiedziała, że w takim układzie 50 okrążeń w okół salonu! I biegały wariatki... Haha..
No ale zapakowali się i w końcu pojechali.. Tym razem zostałam w domu, aby trochę odpocząć od Salamów.. Ogarnęłam mieszkanie, swój pokój i pojechałam obczaić jedną książkę w Borders.. Myślałam, że będą tłumy bo w końcu dzisiaj Black Friday (zaczynają się wyprzedaże i promocje), ale nie było tak źle..
Książkę zobaczyłam, teraz licytuję na eBay'u, później pojechałam jeszcze do centrum handlowego, i kupiłam sobie kamelowe spodnie a'la różowe lata siedemdziesiąte i parę innych drobiazgów i dosłownie przed chwilą  wróciłam do domu..
Salamów jeszcze nie ma, pewnie zaraz się pojawią, ale póki co to delektuję się błogą ciszą!

Wracając do domu zauważyłam już przystrojone domy na święta!! Co za pośpiech!! Po trawnikach renifery już popierdzielają..

A w ogóle, u nich jest taki zwyczaj, chociaż nie wiem czy to mogę nazwać zwyczajem, ale nie kupują kartek świątecznych, tylko robią sami, głównie ze zdjęciami dziewczynek, a oto efekt:









Zdjęcia nie są mojego autorstwa, tylko hosta.. :D

A poza tym dzisiaj minęły 2 miesiące odkąd tu jestem, jeszcze tylko 10... ;)

2 komentarze:

  1. Najlepszy jest drugi plan na ostatnim zjęciu ...
    heheheh
    jak zbliżyłam fotencje to sie dopiero dopatrzyłam ;p


    hehehe

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha... a ja nawet nie zauwazylam...
    Krejzolki..

    OdpowiedzUsuń