poniedziałek, 8 listopada 2010

// // 2 comments

The Salam Family (czyt. Rodzina Adamsów!) - Coloma Trip



5.11.10 - 13:00
Wyruszyłyśmy.. Na dwa samochody, bo host uparł się, że musi wziąć ze sobą rower, kajak i Bóg wie co jeszcze, dlatego w rodzinnej Toyocie jechałyśmy we cztery, hostka Lauren, Amira i ja.. Host załadował do swojego pick-up'a swój cały ekwipunek i najstarszą córkę i ruszyli chwilę po nas - oczywiście cały czas kontakt telefoniczny, gdzie jesteś, co już minąłeś, czy się może nie z g u b i ł e ś.. ;p
'Nasze auto' jechało zgodni z przepisami, jedyne 65 mil/h i nie więcej, w żadnym wypadku wzdłuż Zatoki San Francisco.. Dwie pasażerki zapięte w swoich fotelikach, bez przerwy patrzyły swoimi czarnymi oczkami przez okna, w ogóle nie myśląc o popołudniowej drzemce, na którą tak liczyła hostka..Po prawej góry, po lewej góry.. Milion pytań do hostki, co to?, a jakto?, a jak się nazywa?:D Trochę jej współczuję, bo nie na wszystkie pytania potrafiła odpowiedzieć, i poprzestawała na 'Hmm.. a to ciekawe pytanie..' Wtedy odpuszczałam, sprawdzę w necie..

Nasze miejsce destynacji, jest miejscem, w którym kiedyś mieszkała i pracowała hostka, i w którym około 12 lat temu poznali się z hostem, ona była ratownikiem i przewodnikiem, on studentem, zapalonym kajakarzem.. Podczas drogi hostka opowiedziała mi chyba całą ich 'love story', jak z gór przeprowadziła się do Sunnyvale spotkała hosta i poczuli, że to jest to, zaproponował wspólne mieszkanie, a ona postawiła wtedy jeden warunek - przeprowadzi się, oczywiście, ale tylko wtedy jak się jej oświadczy, jak widać chłop nie miał wyboru i po dwóch latach znajomości, w 2000 roku, pobrali się, kupili wtedy kawałek ziemi blisko Colomy i zaczęli budować dom, z myślą, że kiedyś tu zamieszkają, nie myśląc o powiększeniu rodziny, aż tu naglę będzie dzidzia, w 2004 roku urodziła się Leila, już wtedy mieszkali w Sunnyvale. Hostka rozpoczęła swoją, jak to mówi, karierę, porzuciła ratownictwo i została grafikiem, host znalazł pracę blisko Sunnyvale i tak sobie żyją do teraz, ale planują skończyć budowę domu w Colomie i częściej odwoedzać to miejsce, może kiedyś zamieszkać..

Nasz pierwszy przystanek - Camp Lotus blisko Colomy. Zajechałyśmy, żywej duszy nie było widać, na pozór cisza i spokój, dopiero po chwili zaczęli wyłaniać się ludzie. Robin i Bill - właściciele Camp Lotus, ich syn Charlie z d dziewczyną Cristal, córka Rebecca z mężem i małym synkiem, babcia Gaga i jej mąż Tim, dwie córki Tima z pierwszego małżeństwa Bridget i Alicia, Lori, Cooper, Rustin, Wanda...

Rodzinka w komplecie (zdjęcie z zeszłego roku, proszę mnie nie szukać!!;p)
Poznałam większość rodziny, kuzynostwa i znajomych hostki.. Z wyglądu typowi Amerykanie, baaardzo wysocy, szerokie usta z dużymi zębami i z przyklejonymi uśmiechami niczym z reklamy pasty do zębów i szerokie dłonie wyciągnięte do witania. Czułam się przy nich taka malutka.

Cały zjazd był wczesnym Świętem Dziękczynienia, w tym roku po raz pierwszy spotkali się w tak dużym gronie, i widać było po ich twarzach, że bardzo cieszą się na to spotkanie.. Robin przygotowała całą kolację. Na przystawkę były różne sery z żurawiną i krakersy, jako główne danie filety z kurczaka z karczochami, śliwkami i oliwkami, ryż, sałata z papryką i awokado, na deser apple pie, ciasto francuskie z jagodami i jeżynami.. Tak, nareszcie miałam okazję spróbować prawdziwej amerykańskiej szarlotki i muszę przyznać, że polska wersja mamy jest o niebo lepsza, a nawet o dwa.. Jedzenia było jak dla pułku wojska, ale za to bardzo smaczne, tylko czasmai wydaje mi się, że nawet sól oni mają tutaj słodką!

Co do napojów, to hostka od razu zaprowadziła mnie do lodówki z napojami, i powiedziała, że mogę brać co chcę, z resztą cały sklep i bar są dla nas otwarte zupełnie za free, więc mam się nie krępować, tylko brać, po czym wcisnęła mi w garść piwo, niejakie Samuel Adams, z resztą żadna nazwa piwa , oprócz Budweisera, to nic mi nie mówiła, więc przytaknęłam, zaufałam hostce, która sięgnęła po to samo piwo i poszłam szukać otwieracza.. Nie był to mój wymarzony smak, podchodził pod taki trochę jakby sfermentowany..

Dzieciaki szalały, prawdziwy cyrk, głośno, piski, nie wiedziałam gdzie oczy podziać, w duchu cieszyłam się, że opiekuję się trzema, w miarę spokojnymi dziewczynkami, a nie bandą łobuzów, jak na przykład Cooper z Rustinem

Po kolacji w Camp Lotus pojechaliśmy trochę wyżej, do domu hostów, dziewczynki już marudziły, podejrzewam, że dla nich był to bardzo ekscytujący dzień (dla mnie był!) Dotarliśmy do domu jak już było ciemno, więc mało widziałam.. Dzicz, dzicz i dzicz, wszędzie drzewa i krzaki,  aż w końcu spomiędzy wyłoniła się biała chatka(?) w sumie nie powiedziałabym, że to chatka, a raczej normalny dom, nawet większy od tego, co mieszkamy w Sunnyvale..Widać, że był niedokończony, ale w środku w miarę umeblowany, gotowa łazienka, kuchnia, sypialnia, duuuży pokój, bardzo wysoki, antresola.. Ja miałam spać na dole.. Była gdzieś 20, jak dziewczynki już leżały w swoich łóżkach, a ja z hostami zasiedliśmy przy stole (host powiedział, że ten stół był ich pierwszym meblem w tym domu, przez pewien czas nie mieli nic, tylko ten stół). Hostka przyniosła piwo, tym razem made in Mexico - Corona Extra, duużo dużo lepsze od tego pierwszego (na etykiecie nie było procentowej zawartości alkoholu!), host zaopatrzył się w wino i tak sobie siedzieliśmy do 24 (do 24 sączyłam jedno maleńkie, bo zaledwie 0,33 piwko, to było wyzwanie!) To był chyba najlepiej spędzony wieczór z moimi hostami odkąd jestem tutaj, cieszę się z tego niezmiernie.. Poznałam ich lepiej, ich poczucie humoru, ich wcześniejszy styl życia do którego tak bardzo by chcieli powrócić gdy dziewczynki dorosną.. Opowiedziałam im trochę o sobie, o rodzince, wymieniliśmy się doświadczeniami (moje a ich, uuu!:D) i poszliśmy spać.. Pierwszej nocy prawie nie zmrużyłam oka, host zostawił zapaloną lampkę nad okapem, a ja za cholerę nie wiedziałam gdzie jest wyłącznik.. I tak przewracałam się z boku na bok, aż do siódmej, kiedy to do pokoju wparowały dziewczynki, tak tak, najwyższy czas podnieść tyłek z łóżka..

6.11.10 - 7:00

Na śniadanie pojechaliśmy do Camp Lotus - samoobsługa, każdy brał i jadł co chciał.. Po śniadaniu rozpoczęły się przygotowania do obiadu, więc wylądowałam w kuchni, z resztą na własne życzenie.. Dostał mi się do krojenia czosnek ;p i jakieś orzechy azjatyckie, w kształcie przypominające kasztany.. W pewnym momencie bardzo żałowałam,że podjęłam się takej intensywnej w zapachu pomocy, ale jak zobaczyłam hosta, który został zatrudniony do segregowania i wynoszenia śmieci to humor od razu mi się poprawił.. Robin, która dyrygowała wszystkimi w kuchni, zaczęła mi tłumaczyć do czego będzie potrzebne to co ja właśnie kroję, i mówi, że dla indyków.. Myślę sobie, jasna cholera to ja tutaj sobie ręce brudzę krojąc pieprzony, śmierdzący czosnek, dla jakichś indorów śmigających po lesie?! Jak się okazało, wszystko było potrzebne do 2 indyków, które zostały upieczone specjalnie na tę okazję, a czosnek i orzechy były dodatkiem do dressingu z ciasta kukurydzianego.. Całość, nie powiem, wyszła wyborna..
Była już 11, a dziewczynki zmieniły swoje ubrania ze 3 razy, w sumie teraz nie dziwię się dlaczego ich bagaż wyglądał jakby wyjeżdżały gdzieś na pół roku, małe brudasy.. Zapakowałyśmy się z hostką do auta, bo dwie najmłodsze potrzebowały snu.. Pojechałyśmy do domu, dziewczynki poszły spać, hostka władowała się do mojego łóżka z książką, a ja nie tracąc czasu poszłam na spacer..













Zaszłabym dużo dalej, ale mój pożyczony aparat zbuntował się i rozładował co oznaczało najwyższy czas zawrócić (tym razem pod górę) Spociłam się jak szczur wdrapując się z powrotem do domu, pod koniec drogi spotkałam Charliego, Rebeccę, Douga i ich synka Ronana, akurat wracali samochodem do swojego domu (mieszkają 'na przeciwko' hostów, tzn gdzieś w odległości jednej mili), widząc mnie zaproponowali podwiezienie, ale myślę sobie, dam radę! W ostatniej chwili jeszce Charlie wyciągnął butelkę z mlekiem Ronana krzycząc, może chociaż coś do picia! ;)

Wróciłam do domu, zziajana, zbliżała się 16, hostka z dziewczynkami były już gotowe więc zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na obiad, po drodze zajechałyśmy jeszcze do sklepu po żurawinę, która była potrzebna do pieczonego chleba.. Na miejscu prawie wszystko było gotowe.. Długi stół rozstawiony na brzegu rzeki przykryty był obrusem w kratkę, na nim stały świece i bukiety z jesiennych liści, obok stały dwa małe stoliki, które tworzyły mini bufet szwedzki.. Każdy coś przynosił i dokładam, aż nogi stolików uginały się pod ciężarem potraw.. Przed posiłkiem, wszyscy stanęli w kręgu i złapali się za ręce, Robin wygłosiła przemówienie-modlitwę, przeczytała wiersz, a na końcu było ich ulubione, śpiewane Aaamen, aaameeeen, aaaaaaamen... Ruszyłam na podbój jedzenia, wszystkiego po trochu, mix smaków i kolorów, pieczona dynia na ostro, pure ziemniaczane, chleb kukurydziany, indyk, sałaty, pieczone bataty.. Różności..Przy stole umiejscowiłam się między Wandą (pochodzi z Azji, była kiedyś nawet w Krakowie! i w Zakopanem, ale powiedziała, że mieli do dyspozycji tylko jeden orczyk, więc to były krótkie zjazdy. Pierwsze pytanie, które i zadała brzmiało 'Czy lubisz dzieci?' po czym sobie dodała, że to w sumie głupie pytanie) a jakąś ciotką, której niestety, ale imienia nie pamiętam.. I tak sobie trochę gaworzyliśmy, śmialiśmy się, a ż zrobiło się ciemno.. Robin zarządziła sprzątanie i wszyscy przenieśliśmy się nad ognisko.. A tam, pierwszy raz w życia jadłam prawdziwe Marshmallows opiekane nad ogniskiem! Las, ognisko, full ludzi, pieczone pianki jeszcze niedźwiedzia brakowało!!

Marshmallow!
I tak jakoś mi się smutno zrobiło, że oni wszyscy razem, jako rodzina, siedzą przy ognisku i wspólnie śpiewają..I tak mi się trochę zatęskniło za domem... :)
A cała rodzinka ciągle śpiewała tę piosenkę, od teraz zawsze mi się będzie z nimi kojarzyła:




Kolejny wieczór zaliczam do udanych!! :)
Po powrocie do domu,po prostu padłam ze zmęczenia...

Rano pobudka (tym razem u nas zmiana czasu!) Za oknem lało jak z cebra, zmiana pogody o 360 stopni (ale Tynka była przygotowaaana =D) Zjechaliśmy na śniadanie do jakiegoś baru, który wyglądał tak jakby czas w nim stanął jakieś paręnaście lat temu, spotkaliśmy jednego z głównych budowniczych i konstruktorów domu hostów, zjedliśmy śniadanie, zostawiliśmy, zresztą jak zawsze, dzięki cudownym dziewczynkom, niezły syf na stole i pojechaliśmy pożegnać się z całą rodzinką..

Jak się okazało połowa już wyjechała wcześnie rano, została tylko Robin z Billem, Charlie, ciocia Bridget I Gaga z Timem, także uwinęliśmy się szybko, podziękowaliśmy za gościnę i pyszne jedzenie, hości kupili obraz (tak, obraz, Robin jest artystką, i zrobiła małą wyprzedaż swoich dzieł, hostka krzyknęła $150 za największy obraz i zgarnęła do samochodu, a na obrazie.. chmurki, jak dla mnie to tylko zmienić ramę i wtedy będzie git!) pojechaliśmy zabrać swoje rzeczy do domu i ruszyliśmy w drogę powrotą.. Mimo, że było naprawdę przyjemnie i cały czas się coś działo, i ludzie byli wspaniali, gościnni i sympatyczni to już chciało mi się do domu, szczerze przyznam, że zmęczyła mnie ta cała wyprawa.. Alee już na wiosnę jedziemy do Colomy na rafting! Już nie mogę się doczekać!! Aaaaa... :D Mam nadzieję, że dadzą mi kask!

Podczas drogi powrotnej hostka zdradziła mi parę rodzinnych tajemnic.. Okazało się, że tak.. Babcia Gaga rozwiodła się ze swoim mężem, czyli ojcem hostki, gdy ona miała 5 lat, gdy hostka miała 16 lat Gaga ponownie wyszła za mąż za Tima, który miał dwie córki 11 i 12-letnią, czyli ciocię Bridget i ciocię Alicię.. Obydwie jego córki są.. lesbijkami!! Alicia jest w związku z Lori i mają, za pomocą metody in vitro (Alicia 'ciążyła') dwóch synów, bliźniaków - Coopera i Rustina (i tu nastąpiło rozwiązanie zagadki, bo tak zastanawiałam się, dlaczego oni do jednej i do drugiej mówią 'mamo', w pewnym momencie to już naprawdę zgłupiałam!, a tu okazało się, że oni mają dwie mamy!) Co więcej ciocia Bridget też jest lesbijką! Czyli Tim, mąż babci Gagi ma dwie córki lesbijki... Przeżyłam mały szoczek jak to usłyszałam, naprawdę byłam zdumiona ale cóż, jesteśmy tu a nie gdzie indziej, więc.. :)

Kulinarne plusy wyjazdu:
- spróbowałam Apple Pie - mega słodkie i Bluebery Pie
- zjadłam Brownie - pycha!
- zjadłam Marshmallow - za słodkie, moja wersja to wasa, gorzka czekolada, Marshmallow, wasa!, ich wersja to słodki herbatnik, słodka czekolada z orzechami, Marshmallow, słodka czekolada z orzechami, herbatnik!

Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi i spędziłam mile czas..
W dodatku pogadałam sobie z hostką, jakbyśmy były od lat znającymi się kumpelami (a to za sprawą hosta, który jechał drugim samochodem, przy nim nie czuję się aż tak swobodnie jak przy niej!)!

W połowie drogi zajechałyśmy na lunch do miejscowości Davis, któa jest miasteczkiem studenckim, naprawdę śliczna mieścina..Chciałabym w takiej studiować! Zjadłyśmy bruschette (gorąca bułka, może być razowa polana oliwą z octem i bazylią, na to położony gruby plaster mozzarelli i pomidor, i przykryte drugą kromką chleba nasączonego oliwą z octem i bazylią) wypiłyśmy po kawce i w dalsządrogę.. Tym razem dziewczynki spały, być może za sprawą pogody, bo ciągle lało..

2 komentarze:

  1. o looosie rodzina Adamsów masz racje !!!!!!!!!!

    Tyna pamietaj trzeba byc tolerancyjnym !!

    a tak w ogole to Ty sie nie przyzwyczajaj do nich !! bo zaraz wrocisz do domu !!

    Hostka to zadna Twoja kumpela !! to tez pamietaj !!
    Rozumiemy sie !!

    a ta kanapke z mocarella to bym zjadła mhmm


    Twoja JEDYNA i NAJUKOCHAŃSZA SIOSTRA !!

    OdpowiedzUsuń
  2. ZAPOMNIAŁAM !!


    a ja wczoraj byłam 1 dzien w szkole nanan ;p;p

    ;D

    OdpowiedzUsuń