piątek, 28 stycznia 2011

// // 3 comments

Przygodowo..

Zasiadłam na swoim czerwonym krzesle, posadziłam aparat na statywie, otworzyłam kompa, otworzyłam instrukcje obsługi mojego D7000, śmiech na twarzy typu 'to się pouczymy' a tu co, ambitny plan na spędzenie piątkowego wieczoru nie został zrealizowany, bo akurat musiała paść mi bateria.. Chociaż przez ostatnie dni próbowałam ją rozładować, to ta uparcie mówiła NIE i aparat dalej robił zdjęcia.. No ale z drugiej strony to nawet dobrze, bo jutro jade do San Francisco, więc będę miała full baterię i zero obaw, że zaraz mi padnie..
W instrukcji napisali, że ma się ładować 2 godziny i 35 minut, nastawiłam stoper i zaraz się okaże, czy to prawda..

Na froncie dziecinnym bez zmian, dzieciaki rosną jak na drożdżach.. Host siedzi dalej w Londonie, wraca chyba w niedzielę, więc po moich godzinach pracy hostka walczy z tymi fantastycznymi dziewczynkami :]  .. Mirka nawet w nocy zaczęła krzyczeć 'Tyna Tyna', ja nie wiem jak my się rozstaniemy... ;(

W końcu mamy nowych sprzątaczy w domu, przez chwilę wydawało mi się, że rozmawiają po bułgarsku, ale jednak nie, to był jakiś inny język, a szkoda.. A tak na marginesie to ostatnio we Fry's Home Electronics, gdzie oddawałam ładowarkę do kompa, spotkałam dwóch Bułgarów, w sweterkach.. ;)

Kupiłam sobie SimplyTone Reebok do biegania i chodzenia bo w moich conversach sie dziury porobiły, a przecież chodzę na tę siłownię to muszę mieć jakieś wygodne buty, no i muszę powiedzieć, że nie żałuje ani trochę, bo są taaaaaaaak wygodne, że aż się chce w nich chodzić (nawet po domu w nich chodzę!).. No ale do rzeczy, kupiłam je i stwierdziłam, że muszę szybko wypróbować, więc wybrałam się na wieczorny jogging.. Zgrałam muzykę na kartę SD (nową czwóreczkę, którą kupiłam 2 dni wczesniej!), włożyłam kartę do swojej mp4 i idę pobiegać.. Słuchawki w uszy i biegnę biegnę iegnę, aż tu bach, wypadła mi mp4 na ziemię, i co najgorsze wypadła z niej karta SD! Ciemnica, kupa liści, dawaj Tyna na kolanach szuka tej karty, tego maleństwa.. Nic.., nie mogłam znaleźć.. Nie miałam przy sobie swojego kompletu kluczy, przy których 24. grudnia została doczepiona latarka (prezent od hostów! teraz wiem jak bardzo niezbędny), żadnych latarni na ulicy, myślę sobie, wracam.. Już ze mnie taki burżuj nie jest, że będę kartu w liściach zostawiać! Wparowałam do domu, chwyciłam latarkę i biegnę z powrotem, w to samo miejsce.. No i znowu na kolana, szukam grzebię, już myślałam, że jeszcze raz po grabię pobiegnę.. Łzy miałam w oczach, ze złości zaczęłam kopać te liście, i co, i wyleciało moałe granatowe gówienko, którego szukałam.. Podejrzewam, że św. Antoni coś pomógł, bo już z tej bezsilności do niego zaczęłam się modlić.. 

Dzisiaj też mi pomógł, bo nie mogłam znaleźć pilota do TV, i w końcu wykrzyczałam jego imię i błagałam o pomoc, od 3 dni oglądam ten sam program.. No i otworzyłam szufladę, żeby wziąć gumę do zucia a tam, skubany, pilot sobie siedział..  Cuda się zdarzają, ;D a ja to już chyba zmęczona jestem, bo nie pamiętam co gdzie kładę..

No ale wracając do biegów, to po 40 minutach (i tak sporo jak na pierwszy raz!) zabiegłam do apteki, n a później do domu.. Natarłam się solą, żeby nie mieć zakwasów, ale i tak miałam, i to w tych miejscach, gdzie producenci butów przewidują poprawę mięśni nóg! Także juz nie wiem, czy przez biegi, czy przez buty te zakwasy...

A ostatnio nie napisałam co mi się wydarzyło w niedzielę.. Po raz pierwszy, obudziłam się rano, i pierwsza myśl, to była myśl o Toruniu.. Jakoś tak miałam wrażenie, że obudziłam się w swojej norze (Pzdr dla PendżiXa i SzomXa ;*) i że zaraz Endzi krzyknie, czy chcę kawę, i że SzomX przeleci z pokoju do łazienki (może za potrzebą ;D) ze swoim 'Siema'.. Taki pierwszy homesick.. I poszłam sobie sama zrobić kawę.. A na nodze uwiesiło mi się najmniejsze dziecko ze swoim wiecznym 'Tyna Tyna Tyna!' na ustach i wróciłam z Torunia na ziemię kalifornijską.. Ehh..

Wczoraj zaczęłam kolejny semestr z grafiki, nowe programy..Musze trochę nad tym posiedzieć, żeby nie być w tyle, ale jednak zajęcia do 21.30 po 10-godzinnym dniu pracy to już za dużo.. Przysypiam przed kompem..
Nawet za dużo do tego stopnia, że wczoraj wybrałam się do szkoły na rowerze, założyłam na rower blokadę, a po zajęciach okazało się, że nie mam do niej kluczy.. Ruszyłam do domu z buta (dobrze, że miałam ten nowe!;D) i po 15 minutach byłam już na Ticonderoga, wzięłam kluczyki do trucka i pojechałam zgarnąć to moje rowerzysko, mając nadzieję, że jeszcze nie zamknęli głównej bramy.. Wpakowałam jednoślad na pakę i ruszyłam do domu... Ludzka rzecz być czasem pierdołowatym.. Przynajmniej się przeszłam..;p

Aaaa.. Podziękowania za kartki urodzinowe i imieninowe Mami &Fafowi, Babci Krysi, Babci Zosi, Cioci Asi i Wujkowi Wieśkowi.. Dziekuję, dziękuję, dziękuję :* :* :* Jak widać wszystko powoli do mnie dochodzi.. :D

Do naładowania akumulatora aparatu pozostała 1 godzina i 30 minut.. Jadę jutro z całym swoim ekwipunkiem - aparat, statyw, przewodniki.. Uhuhu.. szykuje się wyprawa... Będą zdjęcia.. ;D




3 komentarze:

  1. To się jakiś gadżetowy blog normalnie robi no...

    Ciągle nowe nabytki... A my tutaj siedzimy i zazdrościmy tylko, ze co chwilę się chwalisz kolejnym gadżetem ;p

    Piszę "my" bo wiadomo, kogo jeszcze mam na myśli :P Większą gadżet-maniaczkę niż my obie razem wzięte ;p ;P

    Prawda?... ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, ano prawda prawda... Gadżetmaniaczka... =] Hmm.. któż to taki... ;)

    OdpowiedzUsuń