piątek, 22 kwietnia 2011

// // Leave a Comment

Salamowy Trip - Część I

19. kwietnia 2010 


Wiosenna przerwa w szkole może oznaczać tylko jedno – więcej dzieci do opieki! No ale cóż, jedni się bawią inni pracują i dostają białej gorączki, bo tym razem wiosenna przerwa oznacza nie tylko więcej dzieci do opieki, ba! ale też rodzice w domu no i jeszcze babcia (ta akurat jest po tej lepszej stronie;)! 
A z babcią to historia baardzo ciekawa. Mama hosta, nazywana w skrócie Kaluli, kochana kobieta, pomocna, po prostu anioł! Odebrałam ją tydzień temu z lotniska, dziękuje mi za to do dzisiaj, co chwilę powtarzając jaki to ze mnie ‘good driver’ ;), także trzy dni urzędowałysmy razem, super się dogadując i trochę dzieląc obowiązkami, było o niebo łatwiej! Dopóki, dopóty w niedzielę nie poślizgnęła się na pieprzonej (przepraszam!) drewnianej zabawce jednej z dziewczynek, wywinęła kozła, upadła na ziemię chcąc się oprzeć na nadgarstku złamała go.. Także moja największa pomoc uległa wypadkowi.. Szpital, gips, lewa ręka do niczego przez najbliższe osiem tygodni.. Tak mi się jej szkoda zrobiło, że aż miałam łzy w oczach jak wróciła ze szpitala..
No ale wracając do naszej wycieczki, mieliśmy wyjechać w niedzielę, ale przez wypadek babci musieliśmy przesunąć nasz wyjazd aż do dzisiaj, czyli do wtorku.. Jak zwykle salamowy rozpierdziel, zero organizacji, dzieci w majtki sikają, krzyki i płacze, nikt nikogo nie słucha, każdy próbuje opanować sytuację, no bo przecież w y j e ż d ż a m y za chwilę! Z tego wszystkiego zapakowałam dwie najmłodsze w wózek i wywiozłam na plac zabaw.. A na placu zabaw Asian women (Cing Ciang Ciongowe kobiety) urządziły sobie targ z warzywami, no jakie krejzolki, rozłozyły pod murem pełno śmierdzącego ‘czegoś’ ni to była cebula ni czosnek, ale cały plac zabaw po prostu parował od tego zapachu.. Nawet kupa Amiry (a przyznam była to porządna kupa, a porządna oznacza taką, która już nie mieści się w papmpersie) nie przeiła smrodu azjatyckich warzyw.. Nastąpiła ewakuacja  ;) moich dzieci z placu zabaw, najpierw do toalety, w celu pozycia się pampersiaka, a później poszłysmy sobie do Starbucks’a na gorącą czekolade i shake truskawkowe. Jak już wróciłyśmy do domu, to Salamy były praaawie spakowane, lunch gotowy, a to już plus, ja tez dostałam przerwę na zebranie swoich rzeczy, i w koooońcu wyruszyliśmy, trwało to jak wieczność. Dwa samochody, pół domu rzeczy, opróznione dwie lodówki, trójka dzieci, dwójka rodziców, babcia i ja..
 AHOJ PRZYGODO! TYNKA PRZEŻYJESZ!
Pierwszy samochód, w składzie kierowca hostka, pilot Tynka, i załoga w formie trzech dziewczynek, bagażnik zapakkowany po sam sufit, drugie auto – mój truck, a na pace 2 rowery, kajak, wiosła, walizki, o looosie.. host i babcia.. No to jadymy.. Droga zabrała nam gdzieś ze 3 godzinki, ale pięknie było, wszędzie zielono, wiosennie. Ostatnio jak tędy jechaliśmy było tak szro-buro i jesiennie, dzisiaj wszystko po prostu żyło! Na miejsce dotarliśmy po piątej, zaraz za nami przyjechał host.. Musiałam się trochę od nich odseparować, wzięłam swój rower i pojechałam na spacer. Najpierw zjechałam z góry! Coo zabrało mi 5 minut, i miałam nadzieję podjechać pod górę, co jednak mi się nie udało, masakra! Musiałam prowadzić rower 40 minut, gorąco, łydki mi pulsowały a policzki paliły, po plecach spływała strużka potu, zachciało mi się ćwiczeń! Wróciłam ledwo żywa, hostka wyjęła mi z lodówki zimną Coronę, musiałam odsapnąć..
Hostka sprzątała dom, reszta załogi poszła na spacer, to myslę pomogę Ci trochę, pytam się czy mają tu odkurzacz, bo już kilka robaczków i pająków wybadałam, żeby pozbyć się tych wszytskich pajęczyn, w końcu ostatni raz byliśmy tutaj pół roku temu! Mówi, że ma, przytargała (dosłownie!) wielki sklepowy odkurzacz, z rurą o średnicy 20cm! Włączyła, a tu buch! Jak się zakurzyło, narobiło bałaganu, i nici z odkurzania.. Coś się popsuło..W tym samym czasie przybiegli ze spaceru host, babcia i dziewczynki, wielkie halo, najstarsza wpadła w jakieś trujące roślinki, akcja ratunkowa, host prawie na sygnale, szuka jakichś specyfików, zdejmuje dzieciakowi ciuchy, wsadza do wanny, wielkie szorowanie.. Uhuuhu, co tu się działo..
A teraz jest prawie 22, brak internetu, tv, radia, nawet zasięgu w telefonie! Jest tego plus, mam czas popisać.. :D Właśnie wypiłam napój rozgrzewający, bo coś pociągam nosem, jutro kolejny długi dzień, mnóstwo planów, ciekawe tylko czy wszystkie uda się zrealizować.. ;)
20. kwietnia 2010
Kolejny dzień pracy.. Tym razem spałam jak kamień, ostatnio jak tutaj byliśmy, całą noc nie mogłam zmrużyć oka, bo host zostawił zapalone światło w mikrofalówce, a ja nie wiedziałam jak je zgasić.. no ale cóż, moja pierdołowatość..  Dzisiaj spałam ‘wyżej’, na takim otwartym poddaszu, i jak tylko się położyłam to od razu zasnęłam, obudził mnie dopiero budzik.. Zaczęłam swoją pracę tak jak zwykle o 7.30.. Trochę to wszystko inaczej wyglądało, bo wiadomo, ninne miejsce, ale jakoś dałam sobie radę.. W sumie powinnam napisać dałyśmy, bo na polu ‘bitwy’ zostałyśmy z hostką we dwie.. Host zawinął się i pojechał odwieźć swoją mamę – babcię Kaluli ze złamanym nadgarstkiem – do Sacramento, skąd miała lot do Santa Fe w nowym Meksyku, gdzie już czekał na nią dziadek Hasan.. Host się zmył, a my z całą Trójcą, po zjedzeniu w sumie trzech śniadań, tak, taaak, pojechałyśmy do Camp Lotos, nad rzekę..  Było ok. 11 rano, Leila była umówiona z ciocią Robin, która zaprosiła ja do swojego studia – Robin jest artystką tak na marginesie, garnki, obrazy i inne takie pierdoły – na lepienie jakichś naczyń, więc miałyśmy niecałe dwie godziny.. Woda zimna, looodowata, a hostka oczywiście ustroiła maluchy w stroje kąpielowe.. Mirce tak teraz cieknie z nosa, że nie rozstaje się z chusteczką higieniczną.. Ehh..
Około 13.00 hostka razem z Lauren pojechały odwieźć Leilę do cioci Robin, a my z Mirką zostałyśmy jeszcze nad rzeką.. Ubrałam malucha w ciepłe ciuchy, bo nogi i ręce miała jak kostki lodu, i posiedziałyśmy sobie tak z godzinkę.. Hostka przywiozła nam lunch – krakersy z żółtym serem i pomidorki i marchewki i pomarańcze.. Chorera nic ciepłego, dlatego cały dzień nie mogłam się najeść.. Zapakowałysmy się do auta, i ruszyłyśmy na górę do Kolomy.. Mirka zasnęła już w samochodzie, w domu byłyśmy po 15.00, hostka tylko ją przeniosła do łóżeczka i wzięła się za sprzątanie, a ja zostałam ze Średniawką.. Chwilę później, z Sacramento wrócił host.. Przyciągnął ze sobą wielkie pudło ‘czegoś’, a tym czymś był zestaw do ucinania dywanów.. Hmm, tak na poddaszu gdzie przyszło mi spać ostatniej nocy, tak była to na dodatek pierwsza i ostatnia noc, co oznacza brak spokoju i odrobiny prywatności, prawdopodobnie przez kolejne dni.. Więc na poddaszu był dywan, troszeczkę za duży, tak może o metr.. Hostka stwierdziła, że najwyższy czas żeby ten dywan uciąć! Właśnie dlatego host wypożyczył zestaw do ucinania dywanów i przytaszczył go ze sobą, prawdopodobnie aż z Sacramento.. Zaczęła się akcja! Po drabinie host wciągnął sprzęcior na poddasze, ledwo, ledwo! Po chwili stwierdził, że zanim zacznie ciąć musi pozbyć się wszystkich materaców, które były na górze.. Wszytkich, czyli aż trzech! Akcja trwa, host na górze, hostka na dole, no to podajemy! Ulotniłam się z dziewczynkami na podwórko, bo nie chciałam być świadkiem tego, jak jeden z materacy przygniata hostkę.. ;) Ulokowałam najmniejszego dzieciaka w huśtawce, drugiem dałam kredę do rysowania, aaale nie na długo, bo po chwili wybiegła hostka prosząc o pomoc, bo materace okazały sie zbyt ciężkie.. Więc wypiełam maluchy i posadziłam je na kanapie.. Stanęłam obok hostki,i z wyciągniętymi w górę rękoma odbierałyśmy po kolei materac za materacem, które host nam podawał.. Materace zagraciły cały salon.. Come on maluchy na podwórko, ulatniamy się ponownie.. ;) Po chwili słyszę głos hosta, Martyna czy możesz zostać z dziewczynkami troszke dłużej, bo chcemy z hostka skończyć ten bałagan.. No problem hoście, da się zrobić.. Skończyli swoje cięcie dywanu chwilę po piątej, i wtedy też skończyła się moja praca.. Ale co się stało się, host uciął za dużo! Z dywanu za dużego zrobił się teraz za mały.. Kolejny problem, więcej bałaganu, bo materace zostaja na dole, co oznacza też, że ja też śpię na dole, co oznacza, zero prywatności i chwili spokoju.. Bałagan.. Akcja się skończyła.. teraz kolejny rok będa żyli z za małym dywanem.. No zdarza się..
Przed szóstą przyjechała Leila z ciocią Robin, przywiozły nam pizzę i tartę z jagodami i jabłkami.. Leila została w domu, a hostka z ciocią Robin pojechały na jogę, też w sumie mogłam jechać ale w końcu stwierdziłam, że zostanę, nich sobie poplotkują.. No to zabralismy się za jedzenie kolacji, pizza, o loosie pochłonęłam aż cztery kawałki, na dodatek pół gruszki, garść winogron, a teraz jeszcze doprawiłam tartą.. Czuję sie jak balon! Mam nadzieję, że jutro rano uda mi się wstać i podejść trochę pod górę.. Błagam Tynka wstań rano, bo formę tracisz..
Po ósmej wróciła hostka z Robin, pogadały, pośmiały się i Robin pojechała do siebie..
Akcja ‘ucięcie dywanu część druga’ trwa! Nie wiem, czy host chce dokleić część czy doszyć, ale coś tam głośno jest na górze.. Moooże, jak mi się poszczęści jutrzejszą noc spędzę znowu na górze..
21. kwietnia 2010
Mój budzik zadzwonił o 6.00, był to pierwszy raz, później zadzwonił o 6.30, a dokładnie o 6.51 podniosłam się z łóżka, żeby pobiegać.. Wieelkie zamiary! Na podwórku było mokro, bo chyba w nocy trochę popadało, dlatego moje suuuper buty uległy przemoczeniu, ale to nie jest ważne, najważniejsze jest to, że wybiegłam z domu, minełam las, bramę, wybiegłam na drogę, zbiegłam z jednej górki, podbiegłam pod górę, później zbiegłam z innej góry i powtarzając ‘You can do it! You can do it! You can %$^%&^ do it!’ I just did it! Także wbiegłam pod tę górę ledwo żywaaa.. Wróciłam do domu, wszyscy jeszcze spali, była 7.30 stwiedziłam, że czas na prysznic... Tylko wyszłam z łazienki, z sypialni wyłonił się host, jeszcze ziewając krzyknął swoje Good morning!, zaraz za nim pojawiła sie Leila.. Po chwili w salonie siedział komplet Salamów, z wyjątkiem najmłodszego elementu, który spał jak zabity, bo oczywiście przeziębiony..
Znowu zaczęło padać, było ok 10.00 rano, w ogóle nie wiedziałam co z tymi dziećmi robić.. Zero zabawek, książek, gier.. W końcu włączyłam im Pipi na kompie żeby miały jakieś zajęcie.. Po chwili hości zdecydowali, że hostka, dzieciaki i ja jedziemy do Tahoe, a dokładnie do South Lake Tahoe.. Mieliśmy tam pojechać w sobotę wszyscy razem, no ale coś plany uległy zmianie.. Host natomiast musiał odwieźć zestaw do ucianiania dywanów do Home Depot, do sklepu z którego to wypożyczył więc ominęła go cała eskapada.. 
Szybko spakowałyśmy potrzebne rzeczy i zapakowałysmy maluchy do auta.. Droga zabrała nam ok 1,5 h.. Najpierw z góry, później pod górę no i nagle widok na jezioro Tahoe! Coś cudownego! U podnóża gór, w olbrzymiej dolinie pięknie, granatowo-niebiesko-zielone jezioro.. Wyglądało jak sztuczne, jak namalowane, jak zphotoshopowane, kompletnie nierealne, a jednak! Chwilę później znalazłyśmy się w mieście.. Naszym celem był punkt widokowy na szczycie góry Heavenly. Hostka zaparkowała auto na parkingu jakiegoś kasyna i ruszyłyśmy do gondoli. Kupiłyśmy bilety i ruszyłyśmy do kolejki. Najpierw był jeden przystanek, taras widokowy, później drugi, przeznaczony dla zjeżdzających, narciarzy i snowboardzistów, ale też dla zwykłych pieszych. Jednak było zbyt zimno i odpusciłyśmy sobie te atrakcję, bo najmłodszemu dzieciakowi wisiały już sople z nosa.. Zjechałyśmy na dół na lunch, było dposyc późno, bo po 15. Krzykacze wybrały Taco Bell, czyli meksykański fast food! No trudno, kolejne burrito do kolekcji.. W Taco Bell Lauren dostała histerii, cooo tooo był za krzyk, darcie się.. O Bosheee, nastapiła ewakuacja do samochodu, hostka juz wychodziła z siebie.. Zjadłysmy i ruszyłysmy do Kolomy, po pięciu minutach Lauren i Mirka juz spały..
Po godzinie jazdy zadzwonił host z propozycja kolacji w jednej z chińskich restauracji, podobno jednej z ich ulubionych, kiedy jeszcze tu mieszkali.. Niczego więcej mi nie było potrzeba tylko kolejnej porcji nasączonego tłuszczem jedzenia, no ale już trudno, na szczęście skończyło sie na warzywkach..
Dotarłyśmy do domu po 18.00. Teraz jest 20.00 i umieram ze zmęczenia, właśnie wtaszczyliśmy materac na poddasze!! Yeahhhh, mam swoją sypialnię Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!
Idę spać, jutro ostatni dzień kolomowo-salamowej pracy i w końu wolne.. Oczy same mi się zamykają.. Zmykam na swoje poddasze! :D

0 komentarzy:

Prześlij komentarz