czwartek, 25 sierpnia 2011

// // 14 comments

Wakacje, wakacje no i po wakacjach...

  Nie lubię za bardzo rozstań, szczególnie tych na lotnisku. Najbardziej przeraża mnie widok najbliższych za szklaną szybką, bo niby nie jest się jeszcze daleko, ale już kawał szklanej ściany informuje, że za chwilę będziesz. 

Podobno na pokład samolotu płaczących nie wpuszczaja, widocznie byłam wyjątkiem bo ryczałam całą drogę do Frankfurtu i z samolotu mnie nie wyrzucili zakładając na plecy spadochron. W Warszawi pilot poinformował nas, że nad Frankfurtem jest burza i wylot będzie opóźniony. W ostateczności wyladowalismy o 16.10 w Niemczech, ale frankfurckie lotnisko ma swoje gabaryty. Żeby się przedostać  z jednego terminalu na drugi trzeba umieć szybko biegać. Dobiegłam do bramki A60, a jakiś Afroamerykanin, spokojnym głosem z niemieckim akcentem, poinformował mnie, że właśnie Pani przegapiła swój lot! Jakim cudem? Ano takim, bo to nie ta bramka. I kazał mi sie cofnąć do bramki A56. Dobrze bawił się strasząc przerażoną Polkę, bo jestem święcie przekonana, że wiedział, że mój samolot odlatuje dopiero za 45 minut..

Jeszcze nie leciałam z Warszawy do San Francisco, tzn. leciałam, ale z postojem w Nowym Yorku i może dlatego mam wrażenie, że wszystko wygladało inaczej. A już na pewno nie było Pani, która wypytywała mnie o to kto pakował mój bagaż (no przecież ja to zrobiłam!), kto nosił bagaż (no Faf nosił, bo przecież cieżki był!), jakim środkiem transportu był wieziony (no przecież w bagazniku cytrynki!). Byłam mokra od biegania po tym lotnisku, zdenerwowana, że przegapiłam swój lot, a ona bierze mnie za jakiegoś przemytniczka.. ;) 

Jak już usiadłam w fotelu samolotu, odetchnęłam. Wdałam się w gadkę z Polką, troszeczkę starszą ode mnie, tak rocznik 50. Okazało sie bowiem, że ten lot będzie też opóźniony z powodu burzy. Odsłoniłam samolotowe okienko i zamarłam. Błyskawice rozszarpywały niebo. Wydawało mi się, że cały samolot się trzęsie, a przecież bylismy jeszcze na ziemi! Przeszło. Wylatujemy z godzinnym opóźnieniem. 

Chicken czy pasta, czyli pora kolacji. Nie mam zaufania do mięsa z niepewnych źródeł. Podejrzewam, że Lufthansa nie grzeszy dobra kuchnią, więc postawiłam na pastę. Zjadłam, popiłam sokiem pomidorowym i skupiłam sie na oglądaniu  'Dziewczyny w czerwonej pelerynie'. Bajeczka. Sprawiła jednak, że poczułam sie lekko senna. Przytuliłam swoje serduszko i obuziłam się dopiero 20 minut przed lądowaniem. 

Tak sobie nawet pomyślałam, że Nouri pewnie czeka w samochodzie, i zaraz jak włącze telefon to wysłucham nagranej wiadomości 'Cześć Martyna, jestem w garażu G przy wyjściu czekam tam na Ciebie'. No nie do końca tak było, fakt jak tylko włączyłam telefon to była nagrana wiadomość, ale poinformował mnie żebym oddzwoniła jak tylko jej wysłucham. Oddzwoniłam, nie do końca zrozumiałam co do mnie mówił, no ale myślę sobie odbiorę bagaż i zadzwonię drugi raz. Nawiedził mnie kolejny lęk. Ja nie wiem, latanie, podróżowanie, zwiedzanie to powinny sprawiać człowiekowi przyjemność, a nie dręczyc, przerażać, czy wywoływac lęki. Moim kolejnym lękiem, z resztą jak zawsze, bo troche już latam, jest to czy mój bagaż dotrze w całości, czy w ogóle dotrze. Stałam wpatrzona w gąsiennicę, po której zgrabnie sunęły kolejne walizki i walizeczki, paczki i paczuszki, narty?! W końcu. Jest. Cała i zdrowa, moja srebrna walizka z różowa karteczką. Kochana doleciała. No to idziemy poszukiwać Nouriego. Długo nie szukałam, bo ku mojemu zdziwieniu i zaskoczeniu czekał na mnie w hali przylotów. Już z daleka widziałam te białe zęby szczerzące się w amerykańskim uśmiechu. Zaczęłam z nim rozmawiać, o tym, że lot był opóźniony, ale przecież nie z mojej winy! To nie ja rozpętałam tę burzę nad Frankfurtem. Nooo, może puściłam tylko jedną błyskawicę! ;) On na to, że też spóźnił się, i myślał, że będę na niego czekała, a tak się złożyło, że mój samolot był opóźniony, więc to go trochę pocieszyło. Z tego całego pośpiechu, Nouri zapomniał, gdzie zostawił samochód! Dobrzeże nie zapomniał jakim  przyjechał! Znalezienie garażu, i poziomu na którym stał truck zajęło nam z godzinkę. Aż mi go szkoda było! 

Wsiadłam do trucka. W twarz uderzył mnie znajomy zapach skisłego mleka. No to jestem u siebie pomyślałam. ;) Tylko zwykle to ja jestem kierowcą trucka, rzadko kiedy pasażerem. No ale weekend już niedługo. Dojechaliśmy po 23. W holu czekał na mnie poster zrobiony przez dziewczynki 'Welcome back Martina'. Ciepło mi się na sercu zrobiło. No to jednak czekały. Przywitałam sie z Jessicą, widziałam samochód Gagi na podjeździe, ale chyba juz spała. Zrobiłam sobie, wedle wskazówek Mami, rumianku i melisy na dobry sen. Wzięłam prysznic, by zmyć z siebie te samolotowe zapachy i poszłam spać. Co mnie zdziwiło Kraba i Turtlesa nie było w moim łózku. Wyprowadzili się? Ktoś ich ukradł? Tę zagadkę trzeba będzie rozwiązać.. ;) Bo przecież Serduszko spać samo nie może.. ;)

W nocy spałam jak suseł. Obudziłam się tylko raz bo mnie suszyło. Chciałam sięgnąć po szklankę z wodą, ale moja reka wydała sie taka ciężka, że w końcu nie pamiętam czy się napiłam, czy nie. Przed ósma usłyszałam głosiki dochodzące z salonu. Nie mogłam rozpoznać, czy to Mira, czy Lauren.. Wstałam. Lauren tylko się uśmiechnęła, szczerze po niej nie spodziewałam się okazów radości, że wróciłam. Poszłam do kuchni, a tam Mira z Gagą. Patrzy na mnie trzymając prawego kciuka w buzi. Patrzy, patrzy, aż w końcu załapała 'Matinaaaa!'. Przybiegła. Przytuliła. Jaka duża! Aż mi się płakać zachciało. I już mnie zaciągnęły w zabawki. Nowa Barbie. Z basenem! Full wypas! Nie oderwę się od zabawy. ;) Na szczęście szkoła zaczyna się w poniedziałek. I tę wiadomość na mojej twarzy pojawia się uśmiech, uśmiech, który przebija wszystkie amerykańskie uśmiechy razem wzięte!



Read More

wtorek, 2 sierpnia 2011

// // 7 comments

Prawie jak Mazury ;D

Wycieczka nad jezioro Tahoe ;) Nieodzowny towarzysz naszych wycieczek czyli truck Tyny i 4 dziewczyny, czyli może być ciekawie ...
Skład drużyny wycieczkowej:
Funda – Tyny koleżanka z Turcji  
Monika – koleżanka z Polski
Ania – czyli ja
Tynczi – moja siostra, czyli kierowca ;D
Tyna pracowała do 17.30, pozniej jakiś prysznic, małe pakowankao i wyszło że dopiero o  godzinie 19 byłysmu u Fundy, a jeszcze Monika... i przed nami 4 godziny jazdy..
- Pendżina jestem kierowcą, mogę  byc marudna. Jak będę chciała wodę to mi ją odkręc ;D
Zapowiadało sie ciekawie;))
Jestesmy juz w komplecie, korki jak cholera, ale myslę, że nasz driver pałający cierpliwością od zawsze, da sobie radę.
Na miejsce dojechałysmy kolo 22 , nawet Hostka napisała sms bo sie o nas martwiła..Ona tez jest dobra, przed wyjazdem tłumaczyła nam, że te Kolomie nie ma kuchenki elektrycznej, takiej z płytą, jest tylko taka inna na gaz i że potrzebujemy zapalniczki, albo zapałek ,żeby ja podpalić i to najlepiej do okoła palnika.. a jak poczujemy za dużo gazu, a ogień sie na kuchence nie zapali, to mamy jeszcze raz.. hehe poolewa z tego, myślałam, że padnę, a ona nam to na poważnie tłumaczyla ;D
Dom Salamów położony jest bardzo wysoko, więc w środku nocy musiałyśmy wjechać na samą górę wokół jakiegoś wzgórza.. ulica wyglądała na jednokierunkową, ale Tyna powiedziała, że to jest dwu kierunkowa i np jak spotkasz sie z kimś na drodze, to ci wjeżdzający mają pierszeństwo czyli byłyśmy na lepszej pozycji;) ale to kręcenie wcale nie było przyjemne, szczególnie, że z jednej strony było URWISKO i to taakie konkretne, a z drugiej klif.. mi się wydawało, że ten nasz samochód jest za duży, ale Tynczi mówiła, że spoko damy rady, bo oni zawsze tam truckiem jeżdzą.. czyli mam się nie bać ;D  moja siostra nawet dla ostrzeżenia dawała znać klaksonem przed każdym zakrętem..
Dom piekny,bardziej wewnatrz niz na zawnątrz.. miejsce również ładne, bo dom byl połozony w środku LASU!  Moim zdaniem byłysmy odważne, same dziewczyny w lesie.. na pustkowu, daleko od ludzi.. od razu na mysl przychodziły nam horrory, więc zamknęłysmy wszytskie drzwi.. wtedy Tyna uraczyła nas informacjami jak zwykle o mountain lions i o wielkich dzikich indykach, które przychodza z rana na podwórko..!! ta to zawsze najlepsze na koniec zostawi hehe zeby człowkieka na starcie nie zniechęcać chyba ;)) posiedziałyśmy, pogadałyśmy i spać, bo jutro ciężka droga nas czeka .. planujemy wstać koło 8 i wyruszyć  przed 9, ale po całym tygodniu pracy sobotnie wstawanie o 8 rano to chyba tylko plany...
9:45 Tyna zgłosniła radio, aby wszytskie zrozumiały, że to juz pora na wstawanie..  godzina 11 i wyruszamy, najpierw na stację benzynową i w stronę jeziora Tahoe..
Stacja benzynowa..  a dokładniej dystrybutor paliwa.. ma chyba z 4 węże, ale nie tak jak u nas ze wszytskie po kolei i z podpisem.. tam są tylko kolorami zaznaczone czy jakos tak... Tynczki zauwazyła tylko jeden.. bez obaw nie wlała ropy, żeby nikt sie nie przestraszył... tylko chciała zmienić dystrybutor bo w tym pierwszym podobno dylko diesel mógł tankować.. wszytskie sie głowiły co tu zrobic... az pan ze stanowiska obok krzyknął, że po drugiej stronie jest inny wąż ;D ehhe ...
Przejechałysmy wczoraj aż 187,9 mil !! czyli nawet więcej niż nasza wcześniejsza podróż na camping, a to dopiero początek...
Aaa nie było u Salamów mleka do kawy więc znalazłam w zamrażalniku substytut - lody waniliowe, ale dopiero pózniej moja siostra po dokładnym obejrzeniu tabelki z kaloriami na pudełku dopatrzyła się terminu ważności, a mianowicie rok 2010 !! nie wiem co te lody ta robiły.. ale mam nadzieję, że złe bakterie zostały zamrożone !!
Do miejsca startu naszej wycieczki musiałyśmy najpier przejechać kawałek , jakies kilkadziesiąt mil, zajęło nam to około 1,5 h ;d widoki miłe, bo jechałysmy wzdłóż rzeki, Tyna opowiadała nam ciekawostki dotyczace np poziomu rzeki, że co roku jej poziom się zwiększa i zalewa całą drogę, która rok w rok jest odbudowywana.. o poziomie śniegu znimą czy też o pożarach wyniszczających tamtejsze lasy..  edukacyjna wycieczka to podstawa.. żarcik taki ;D
Jezioro widać było juz z daleka.. pięknie błyszczace..niebieskie błekitniutkie ;))  Miałyśmy szczęscie bo tym razem tez zapowiadali ulewy, a tu ani kropelki tylko słonce .. i prawie 40stC !!

Jedyne co mogłyśmy zrobić, to przyodziać  stroje kapielowe i w drogę.. na plaże – wg planu mamy okolo 1 godziny relaksu – czas na plażowanie..


Jezioro wyglądalo jak morze, fale.. ale spróbowałam wody dla upewnienia i słodka była, ale baaardzo zimna, ale jak juz sie przyjechało to chyba wstyd sie nie wykapać.. czyli do wody  !!

kto mógł ten mógł bo niektórzy czyt. Moja Siostra zapomnieli góry od stroju kapielowego i mogli wejść tylko do majtek ;D 

Zabawne byo to, że my lezałyśmy na gorącym piasku, który aż parzył w stopy, nad jeziorem , a przed nami były gówy, a na ich szczycie leżał sobie śnieg.. ;D taka zabawna kombinacja..

 
Nastepny przystanek to lancz i ponownie stacja benzynowa, jak wszytsko dobrze pójdzie to w 30 minut powinnyśmy wszystko załatwić... W nawigacji ustawiłyśmy wszystko, żeby co potrzeba, żeby mniej czasu stracić na poszukiwania, ale bar w którym miałysmy zjeść okazał się zamknięty !! w środku dnia zamknięty ;D Jedyny bar na drodze jaki nam wyszukało i był zamknięt, bo serwował tylko sniadania i jakieś wiczorne posiłki od 17:30 hehe Na szczęście w sklepie na przeciwko serwowali kanapki na gorąco, które bądź co bądź dodały nam energii ;D  

a pani, kótra tam pracowała okazała sie naszą rodaczka .. Tyna poznała ja po akcencie – a na deser loody ;D




Nawet lodówke miałysmy ;D
 
Po drodze pare punktów widokowych, aby uchwycić piekno naszego jeziora hehe ;))








Ale o co chodzi ;D


Żeby Pendżina się mnie słuchła !! Prosze !!


Nastepnym i ostatnim juz punktem naszej wycieczki było miasteczko South Lake Tahoe, miasto w którym przebiega granica stanów California i Nevada , pół miasta jest w jednym, a pół w drugim stanie... być w dwóch miejscach na raz – spełnione ;)) 


Mała wycieczka po mieście, Tynczi poznała nawet nowa koleżankę, namawiała ją żeby z nami jechała, ale ona jakoś kurczowo trzymała się chodnika i nie chciała iść ;D
Stwierdziłyśmy, że miasteczko musi wyglądac równie pięknie zimą, bo widać było, że ma taki górski klimat, nawet gondola była do wjazdu na szczy największej góry w okolicy, ale juz zamknięta, bo pracowali tylko do 17, może następnym razem ;D hehe
Dzien drugi to był głównie powrót do domu, z małymi przystankami, na wyprostowanie nóg i coś do zjedzenia... Głownym celem było dojechanie do miejscowości Napa słynącej z winogrom, wina i wina i winogron ;D tam lancz, nowe nabytki czyli tatuaże ;) Tyna ma sowe na ramieniu a ja ciasteczko na łopatce i gwiazdeczki na biuście... ;D fassska ja wybrałam takie bo były słodkie, różowe i piękne ;D
 
a Tyna sowę bo – cyt. Jestem mądra, inteligentna i bystra !! heheh ehhehe ;D


Sesja z tatuażem ;D



Pamiatki w każdym bądź razie są... zmeczenie też, ale oby więcej takich wypadów ;D 


Tyna daje rady co do pozycji siedzenia na zdjeciu ;d

Ja tez miałam zamknąć oczy ??


Impreze sponsorował Pitbull ;D  całą swoja płytą!! A w szczególności pisenką  

Read More

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

// // Leave a Comment

Mamuty !!

Discovery Museum ;D
Tynka wyczytała rano, że jest wystawa dla dzieci i chyba warto pojechac... ja dzis nie zebrałam się (w przeciwieństwie do niej) na poranne fitnessy, caaaaaaaaaaałe szczęście była joga ;D czyli nic nie straciłam hihi... 
Lorni jest w transie, ogląda teledyski na MTV

wystawa dotyczyła mamutów ;D i ogólne archeologicznych tematów, ale starali się to pokazać jak najbardziej zrozumiale dla dzieci... poza tym był wielki wóz strażacki sala do tańca i inne ciekawostki.. była to mniejsza wersja Centrum Nauki Kopernija.. tak mi się wydaje bo w warszawskim jeszcze nie byłam hehe ...
Aby pospieszyć mnie i trochę rozwinąć moje ruchy Tynczi zafundowała mi śniadanko, nawet sie zapytała co chce... podejrzewam, że sama była bardzo głodna tylko nie chciała jesć sama i tyle.. ale ciągle trzymam się wersji, że to specjalnie dla mnie... 


Oczywiście Mirka była równie zainteresowana jedzeniam , a szczególnie moim i niszczyła całą kompozycję i moje piękne jajko, które notorycznie spadało jej z podstawki , a ta  wciskała je na siłe.. 


Jeszcze zbliżenie na kompozycję sniadaniową;D tak wiem, że mi zazdrościcie .. nnana nana
Aaaa podczas weekendu rodzice zakupli im zestaw fryzjerski... 

a że Tynka miała aparat w kuchni to...


W muzeum było ciekawei, nawet dla starszaków... 

posiedziałyśmy tam ze dwie godzinki i do czasu, aż się nie znudziły.. 
Wykopaliska nawet były...
i wóz strażacki...

Tynczi wzięła ze sobą nawet lancz, żeby nic nie kupować na mniejscu.. wybrałbyśmy się więc do pobliskiego parku, na lanczowe posiedzenie.. jedni mieli pizze... jedni winogrona i sok warzywny. Jeszcze wyliczoną ilośc13 sztuk ... gdyz 13 kulek winogronowych ma 100 kalorii, a wiec wystarczy jak na przedobiednią przekąskę ... heheh ;D 
Read More