niedziela, 28 listopada 2010

// // 7 comments

Nedzielne manewry.. :D

Piosenka nie w moim stylu, aleee tam.. ;D Hahaha... (Btw. fanem country też raczej nie zostanę!)


Bosheee jak zimno było wczoraj..Odziana w czapkę, w rękawiczki ruszyłam na podbój Ashbury Street.. Było to nie lada wyzwanie, i przyznam, że nie raz przeszły mnie ciarki, że zaraz ktoś mnie porwie albo ukradnie torebkę.. Ludzie wyglądali nieciekawie, jedni zatrzymali się swoim wyglądem i fryzurą w późnych latach 60., inni zapomnieli co to jest prysznic i swoim smrodkiem wypełniali ciasne knajpki i puby.. Co chwilę ktoś grał na gitarze, śpiewał lub po prostu, tak za nic wyciągał plastikowy kubeczek na wędce!

Pełno second hand'ów i sklepów vintage, nawet miałam ochotę na kwiecistą sukienkę, ale niestety nie było rozmiaru.. Zadowoliłam się za to dwoma paskami, skórzanym i gumowym, i pastelami..

A na ulicach normalnie unosił się zapach gandzi!! 







Nawet nie wiem kiedy minęły cztery godziny moich spacerów, zadzwoniła do mnie hostka i zapytała się czy wracam, a ze mnie taki chojrak, mówię, że wracam, nie martwcie si, znam drogę.. Tylko na finiszu trochę zbłądziłam, poszłam o 2 przecznice za daleko, aleeee było ciemno.. I tak moją orientację po SF oceniam na bardzo dobry.. ;) Następnym razem, mam nadzieję, będzie ładniejsza pogoda to porobię więcej zdjęć..

A dzisiaj byłyśmy z hostką w Los Gatos, poćwiczyć przed moim praktycznym egzaminem, no i tak jeździłam ze 3 godziny po uliczkach i skrzyżowaniach.. Ochhh, zobaczymy co to będzie...Jeszcze mam 2 tygodnie.. :)
A po tych moich manewrach poszłyśmy do francuskiej piekarni i jadłam najlepszego w życiu croissanta z gorzką czekoladą i z budyniem...
Read More

sobota, 27 listopada 2010

// // 5 comments

Jadę...

Jadę do San Francisco. 'Piknik' w nowym domu Nady! Hości pół lodówki wywożą, bo ona jeszcze się nie zagospodarowała. Dzisiaj czeka ją ta jej pierwsza noc w nowym łóżku.. Uhuh...

Pogoda nie-kalifornijska... Leje na potęgę, deszcz wali w dach, że aż mi tv zagłusza..
Zbieram się!
Read More

piątek, 26 listopada 2010

// // 2 comments

Piątek, piąteczek..

Po tym całym świętowaniu stosuję 3-dniową dietę oczyszczającą, żeby wrócić do formy.. Właśnie pierwszy dzień dobiegł końca, jeszcze tylko dwa..

Myślałam, że nie będę dzisiaj pracowała, ale jednak pracowałam, wprawdzie tylko 4 godziny, ale to były najbardziej męczące 4 godziny! Porażka..

Zaczynałam o 7.30, ale jeszcze przed siódmą słyszałam jak host wstał do płaczącej Mirki, chyba była już wyspana bo zgarnął ją do salonu.. Punktualnie pojawiłam się na swoim stanowisku pracy, i zastałam hosta leżącego na kanapie, ruszał jedną ręką i zabawiał Mirkę, ale oczy miał zamknięte.. W końcu zauważył mnie, wstał dał mi pampersiaka, powiedział, że przygotował Mirce mleko, i że idzie spać.. Luz, idź idź się wyśpij chłopie.. Zjadłyśmy śniadanie, i zaraz po 8 wstała Leila, a przed 9 Lauren.. Ten dzieciak jest tak rozwydrzony, rozpieszczony, rozdarty, krzykacz, potworek w skórze dziecka..
Wiadomo, matka w domu to tak ciężko jest je ogarnąć, że naprawdę, potrzebna jest podwójna cierpliwość.. W końcu hostka spytała się mnie czy przejdę się z nimi trochę, bo później będą siedziały w samochodzie ze 2 godziny.. Mówię, okej, nawet lepiej.. To one, agentki, powiedziały, że nie! Że nikt ich nie zmusi do pójścia na podwórko.. To hostka powiedziała, że w takim układzie 50 okrążeń w okół salonu! I biegały wariatki... Haha..
No ale zapakowali się i w końcu pojechali.. Tym razem zostałam w domu, aby trochę odpocząć od Salamów.. Ogarnęłam mieszkanie, swój pokój i pojechałam obczaić jedną książkę w Borders.. Myślałam, że będą tłumy bo w końcu dzisiaj Black Friday (zaczynają się wyprzedaże i promocje), ale nie było tak źle..
Książkę zobaczyłam, teraz licytuję na eBay'u, później pojechałam jeszcze do centrum handlowego, i kupiłam sobie kamelowe spodnie a'la różowe lata siedemdziesiąte i parę innych drobiazgów i dosłownie przed chwilą  wróciłam do domu..
Salamów jeszcze nie ma, pewnie zaraz się pojawią, ale póki co to delektuję się błogą ciszą!

Wracając do domu zauważyłam już przystrojone domy na święta!! Co za pośpiech!! Po trawnikach renifery już popierdzielają..

A w ogóle, u nich jest taki zwyczaj, chociaż nie wiem czy to mogę nazwać zwyczajem, ale nie kupują kartek świątecznych, tylko robią sami, głównie ze zdjęciami dziewczynek, a oto efekt:









Zdjęcia nie są mojego autorstwa, tylko hosta.. :D

A poza tym dzisiaj minęły 2 miesiące odkąd tu jestem, jeszcze tylko 10... ;)
Read More
// // Leave a Comment

Dzień Indyka prawie na żywo... :)

Czwartek, 25/10

Wczoraj przyjechali Kaluli i Hasan.. Tylko przekroczyli próg i już zabrali się do przygotowywania jedzenia na dzisiaj.. Co za zapachy! Oczywiście nie wszystko tak pięknie wygląda, pół lodówki to są gotowe potrawy, zakupione wczoraj przez hostkę w Whole Foods Market, ale jestem pewna, że odróżnię te robione przez Kaluli, od tych kupionych.. =)

Mam dzisiaj oczywiście wolne, chciałam coś im pomóc ale w ostateczności ulotniłam się z kuchni, zbyt tłoczno się tam zrobiło..

Oprócz tego że to Święto Dziękczynienia to jest także druga okazja, którą warto świętować - hostka odkurzyła mieszkanie!! ;) Tak się spociła, że aż poszła wziąć prysznic.. Biedulka się napracowała.. (dziabeł!;D)
Nie no, żartuję sobie oczywiście..

W końcu zjechali się wszyscy.. Tłum naszedł dom Salamów.. Nada ustrojona w czerwone skrzydełka biedronki i w długa czerwoną spódnicę, Gaga, Ciocia Bridget, Tim, czy Tom, jeszcze jakaś ciocia..Tłok, jak na Krupówkch, a między nogami biegające dziewczynki.. Dobrze, że Amira spała bo by ją zdeptało to stado nóg!

Czyli tak, zaczynamy od przystawek.. Krakersy (okrągłe, kwadratowe, trójkątne, po-ła-ma-ne, słodkie słone, z makiem, z sezamem, z kminkiem) do wyboru do koloru, sucha kiełbaska i sery pleśniowe, do tego słodkawy ser topiony, a na to wylana puszka żurawiny.. Powiem szczerze, że lubie te krakersy z serkiem i z żurawiną, ale to jest bomba kaloryczna! Czasami jak zacznę je jeść przed głównym posiłkiem, to później mi miejsca brakuje w żołądku!

(Pierwszy kieliszek wina Gagi!)

Ja miałam za zadanie ustroić stół, porozkładać talerze, serwetki, sztućce (dali mi za dużo tych sztućców, i nie wiedziałam jak się układa 2 widelce, ale google pomogły;D) do tego dwie, czerwone Gwiazdy Betlejemskie, duże białe talerze, nowe szklanki (host kupił w Ikei! a, że mają takie ładne talerze to nawet nie wiedziałam..) Wszystko wyglądało naprawdę ładnie..

(Drugi kieliszek wina Gagi!)

 Na stół powędrował indyk, i inne sałaty i sałatki, farsze, mashed ziemniaki..Ale zanim oni wszyscy się zebrali to pod indykiem zaczął się tworzyć jakiś różowy płyn czy osad i Kaluli stwierdziła, że indyk nie jest jeszcze gotowy, i schowała do piekarnika, także zaczęliśmy od jakiejś szynki w ananasach (wg mnie troszkę za słona), buraczki z oliwkami, orzechami włoskimi i serem feta, sałatka Walforda, farsz indyczy (pycha! pycha! pycha! grzyby z bagietką, prawdopodobnie wcześniej wysuszoną albo podpieczoną, orzechy, i przyprawy), zielona fasolka w jakimś sosie, znam ten smak, ale nie mogę sobie teraz przypomnieć, kolejna sałatka z pięciu sałat, słodkie ziemniaki z Marshmallow..

(Trzeci kieliszek wina Gagi!)

Jak wszyscy mieli już wszystko na swoich talerzach, przyszedł czas na odśpiewanie salamowskiego Eeejmen, Eeeejmen, Eeeeeeeeeejmen.. Oczywiście wszyscy trzymaliśmy się za ręce! :D

(Gaga szuka kieliszka!)

Na deser było oczywiście apple pie, domowej roboty, upieczone przez Gagę, oraz ciasto jagodowe i dyniowe, te z kolei były zakupione przez hostkę, a do tego bita śmietana..
Ledwo, ledwo, ledwo upchnęłam 3 kawałki (w końcu musiałam spróbować każdego!)
Tak zasiedliśmy sobie z dziadkiem Hasanem przy kawce i wcinaliśmy to ciacho, a Hasan snuł swoje opowieści o Polsce, bo w końcu odwiedził nas kilka razy, kiedy to nic nie było na półkach, ale on miał doraryyyy! A ja ciągle mu powtarzałam, że to się kompletnie zmieniło, i teraz jest naprawdę inaczej..Szczerze, to nie wiem czy mi uwierzył..;)

(Gaga znalazła kieliszek!)

Skończyłam swoje ciasto, to przyszła do mnie Mirka, wpakowała się na kolana i sama wrąbała podwójną porcję szarlotki, zostawiając na mojej spódnicy ślady jabłek! I wszystko do prania! ;) Dobrze, że powoli goście zbierali się do wyjazdu..

(Tim 'pakuje' Gagę do auta i wyruszają do Santa Rosa! Babcia sobie pofolgowała!)

Poszłam spać chwilę po 22, przejedzona, najedzona, zażarta..

Muszę wziąć fotki od Nady!
Read More

środa, 24 listopada 2010

// // 36 comments

Jestem!! :D

Zaległe posty:

Niedziela:

Głód zmusił mnie dzisiaj do wstania z lóżka… Z oknem było słonce, ale to tylko chwilowo, bo znowu lalo przez caly dzien.. Szybko szklanka soku grapefruitowego, seria brzuszków i już siedzę przy biureczku ze świeżo zaparzona kawa i odpalam kompa.. Miałam ochotę leniwie spędzić ten dzień, ale plany planami.. Dopóki świeciło słońce to wybrałam się na spacer, a przy okazji zaszłam do drogerii i kupiłam sobie farbę do włosów, bo chcę odświeżyć kolor na to Święto Dziękczynienia, żeby ładnie na zdjęciach wyglądać ;) Kupiłam farbę, kupiłam nową szczoteczkę do zębów, kupiłam sobie Glamour ;) I tak czytam sobie i oglądam, i nawet sobie zamówiłam prenumeratę na cały rok ($12 za 12 numerów!) i jeszcze chce sobie zaprenumerować jedno czasopismo, tylko na razie nie mam necika (pisze na brudno w Wordzie)!
A dlaczego nie mam necika, moja hostka ma jakąś manie falową, eliminuje z domu wszystkie urządzenia, które emitują jakiekolwiek fale!! Mikrofalówka  już jest w garażu (ostatnio rano wyjęłam piersi z kurczaka z zamrażalnika i włożyłam do zlewu żeby się rozmroziły na lunch, a host pyta się mnie czemu to tu leż, to wytłumaczyłam mu co i ja , a on do mnie, że wiesz co Martyna, chyba po prostu podłączymy tę mikrofalówkę w garażu, ba czasami jest ona naprawdę potrzebna!) teraz wyniosła swój stacjonarny komputer, nawet pomagałam jej dzisiaj przenosić (szalona kobieta! ;D) A w tym garażu jest tak zimno, że ja nie wiem jak ona sobie wyobraża tam pracować! Powiedziała mi, że ona jest gorąca, i jej to zimno nie przeszkadza, ale tam jest po prostu lodówa!
Ostatnio w ogóle znalazłam w garażu… snowboard i dzisiaj pytam się ich, czyj to jest, bo dosyć długa decha 156 cm, szeroka, wyglądała na typowo męską, ale host mi powiedział, że to hostki.. Zaczęli się śmiać, że jak budowali dom w Colomie to hostka miała taką fajną deskę, ale gdzieś ją posiała.. Jak to można zgubić deskę z wiązaniami??!! 

Wieczorem pojechałyśmy do potężnego sklepu, takiego naszego media Markt, ale to naprawdę olbrzymia hala była (już teraz wiem, gdzie zakupie swojego kompa!!) Tak, pojechałyśmy tylko, i aż po przedłużacz, a ja przy okazji kupiłam sobie 8 giga pamięci, bo mój komp czasami zatrzymuje się i ani drgnie przez pół godziny, leniwie pracuje.. I co się stało, prowadziłam pick-upa, hostka puściła płytę Boba Dylana i tylko zimnego łokcia mi brakowało.. No tak fajnie mi się jechało tym samochodem, duuuży, wysooki, no moje marzenie się spełniło! Hahah… Tylko najpierw to ja bym posprzątała w tym pick-upie, bo jak otworzyłam drzwi to prawie wszystko się na mnie wysypało.. Ohh, bałaganiarze..

Dzisiaj sobie pofolgowałam, objadałam się ciastkami, ale takimi pieczonymi, domowej roboty! Jutro dorzucę przepis, bo naprawdę były pyszniutkie, takie niby pieguski, ale z płatkami owsianymi..

Na kolacji byli rodzice hosta – Hasan i Kaluli.. Chyba ten Hasan mnie lubi, jak tylko mnie zobaczył to wyściskał mnieee!! A hości tak patrzyli dziwnie, no co ja mam zrobić, pozostał mi tylko uśmiech nr 14 mówiący ‘też się bardzo cieszę, że Cię widzę! Ale już mnie puść!’… Kolację zrobił host, upiekł kurczaka i ziemniaki i marchewkę, którą, okazało się, że posypał cukrem! No co za mózg.. Wszędzie ten cukier..
Teraz siedzę, i jak już mówiłam, piszę na brudno, bo nadal nie mam Internetu.. Niech ona w końcu idzie i go podłączy, Bosheee…

Poniedziełek..

Internetu jak nie było tak nie ma.. Jutro przychodzą ‘specjaliści’ by zamontować gniazdko w garażu, Bosheee, ta hostka to wymyśla.. Ogólnie to Internet jest, tylko jej się nie chce routera przenieść z garażu do pokoju, bo po co tyle nosić, a czy ona myśli o mnie!? Nie, w ogóle nie myśli, bo chciała mnie dzisiaj do Starbucks’a wysłać z komputerem!! Bosheee jak ona mnie denerwuje…

Ogarniałam dzisiaj zabawki dziewczynek, i co, jakie wykopaliska:

Jeden zasuszony… karaluch!! (Włożyłam go do pudełeczka po jogurcie żeby pokazać hostce =D i pokazałam, oczywiście uprzediłam, że ten insekt nie żyje, ale  ciooo to jest??) To była potęga! (Karoll, te bułgarskie to przy nim to jak mrówki!!) A a’propos mrówek, też dzisiaj znalazłam, tzn wiedziałam, że są w domu, bo podobno wszyscy mają.. A tak niosę dzisiaj sobie ściereczki do kosza na pranie i jedna mi spadła, prosto na stopy, jak się wysypałyyy, myślałam, że zawału dostanę.. Aż teraz mnie ciarki przechodzą.. Paskudne insekty..

W tym tygodniu mam szkołę tylko jutro, bo wszyscy się szykują do Święta Dziękczynienia, a dzisiaj, po drodze do szkoły dziewczynek, już widziałam pierwszy dom ustrojony świątecznie, łańcuchy, światełka, toć to jeszcze za wcześnie! Ludzie, mamy jeszcze listopad, szaleństwo..
A wczoraj tak sobie z hostką rozmawiała, i mówi, że host jej w niczym w domu nie pomaga, a ona czasami woli czas spędzić z dziewczynkami niż ogarnąć dom.. I myślałam, że padnę, jak powiedziała, że ‘Nouri tylko naczynia do zmywarki wkłada i czasami wyjmuje i myśli, że robi największą i najważniejszą robotę w domu!’ Ojj, hości hości..

Kurcze no tak jakoś mi dziko bez neta, jednak jestem trochę uzależniona.. Już półtora dnia nie mam.. Dlatego puściłam sobie całą playlistę bułgarskich piosenek… :D Trochę piszę tutaj trochę czytam Glamour, ale zaraz idę spać, byle do jutra do 12!! Niech tylko oni przyjdą i naprawią tego netaaa…

UWAGA KONKURS :D

Odprowadzałam dzisiaj dziewczynki do szkoły i stała taka stara fura, zamiast rejestracji miała napis ‘Plymouth’, i kto wie z czym mi się to skojarzyło?? 





Wygrywa ten, kto poda prawidłową odpowiedź w komentarzu! 
Sasasa…
(Zdjecia słabej jakosci bo robione komorka!)

Read More

sobota, 20 listopada 2010

// // 6 comments

=D

Czy to jakieś fatum, czy to może ja promieniuję jakimiś negatywnymi falami.. W tym domu wszystko się psuje!! Była już zapchana wanna, zepsuł się telefon (w czwartek został naprawiony), dzisiaj wysiadło ogrzewanie i zepsuła się moja komórka (mam nową - różową! ;D) Masakra jakaś, dzisiaj Rodzina Salamów chodziła poubierana tak jakby się wybierali na sanki, a ja wyszłam sobie w koszulce i poczułam zimne uderzenie.. Bo ja mam grzejniczek oprócz podłogowego ogrzewania :)

Byłyśmy dzisiaj wymienić mój telefon, wcześniej miałam biały, teraz przyszedł czas na różowy! Samsung Seek, tylko kurde nie mogę ustawić własnego dzwonka, skomplikowane to urządzenie..

U nas leje deszczycho, nie chce się nawet z domu wychodzić bo zimno.. Postanowiłam, że odgruzuję dzisiaj pokoje dziewczynek. W ogóle na lodówce wisi dłuuuuga lista rzeczy, które hostka planuje zrobić przed Świętem Dziękczynienia, a to już przecież w czwartek. Chce posprzątaćdom. Tak, ona chce to zrobić sama, bo zrezygnowała ze sprzątaczek, ostatnio taką chałę odwaliły, że aż wstyd. Szafki w kuchni wysmarowały jakimś płynem, który po wyschnięciu zamienił się w proszek i zostawił na wszystkim olbrzymie smugi. Porażka, zadzwoniła do tej firmy, z której brała sprzątaczki równo ich opieprzyła, i powiedziała 'dziękuję!'. Także w jej planach sprzątnięcie mieszkania.. To już pomyślałam, pomogę Ci trochę kobieto i chociaż pokoje dzieciaków posprzątam tak porządnie.. I jak ja zaczęłam ogarniać, to i oni zaczęli swoją sypialnię sprzątać i duży pokój.. I tak powoli powoli sprzątnęliśmy część domu..

Z kolacją się nie postarali, bo znowu była pizza. Na kolacji był przyjaciel hosta, jakiś Azjat (piszę Azjat, bo nigdy nie mogę rozróżnić czy to jest Chińczyk czy Japończyk) I normalnie jak w filmie! Przyszedł, w rękach trzymał różowe pudełko z jakąś niespodzianką, a to były małe serniczki! (Uwielbiam serniczki!)

Tak na marginesie, to 5. grudnia mamy spotkanie operowskie i trzeba upiec jakieś ciastka, typowe dla swojego kraju, bo będzie wymiana.. Jakie to są polskie ciastka??

Idę dalej rozpracowywać swój telefon.. :D

I oglądam właśnie Titanica!! Hihi...

Ostatnia myśl: może faworki?! Pączki?
Read More

piątek, 19 listopada 2010

// // 2 comments

Na czym to ja skonczylam...

..no wlasnie na czym..Ostatni wpis był w poniedziałek.. Ojeju jak to szybko minęło.. 4 razy położyłam się spać, 4 raz wstałam o 6.40.. Nie no 3 razy, dzisiaj sobie zaszalałam i wstałam o 7.10..

Dzisiaj poczułam, że żyję!! Skończyłam o 11.30 i pojechałam na zakupy, tzn. Gagowsko mnie zawiozło.. Jak ona mi miesza czasami w moim rozkładzie dnia.. Bosheee.. NO ale zacnzijmy od początku, czyli od wtorku..

Wtorek..
Hmm.. cóż to ja robiłam we wtorek.. To co zwykle.. Dzieciaczki, aaa.. wieczorem byłam w szkole.. Autem! Kurde, jedyny dzień, kiedy pozwalają mi prowadzić samochód, porażka..
A zajęcia, kurde, trochę są powolni Ci ludzie.. Nie mówię, że ze mnie jest taki Struś Pędziwiatr no ale oni czasami modlą się nad takimi pierdołami, że po prostu potrzebne są mi dwie zapałki, żeby przytrzymać powieki.. No ale dobrze, zniosę to...

Środa..
Dziewczynki zaczęły mieć problemy z zasypianiem, tak mi się przynajmniej wydawało, mi i Hostce, ale wczoraj w dzień zasnęły i nie chciały wstać.. Lauren, ta to jest agentka.. Obudziłam ją o 15 i mówię, że idziemy odebrać Leilę ze szkoły, a ona na to, że chwila, tylko pójdzie siusiu.. No poszła siusiu, wróciła uhahana, zapakowałam ją i Amirę do wózka, jedziemy.. W połowie drogi Lauren mówi, że ona chce iść, no idź sobie dziecko, lepiej dla Twojego zdrowia, idzie idzie, zaczęła biec.. Miała za luźne spodnie, krzyczę do niej stój to Ci zawiąże je w pasie..Podeszła do mnie, próbuję coś wykombinować z tymi jej dreskami (odkąd zaczęłam chodzić w dresach, zaczęłam też je ubierać w drechony, a co tak sama będę!:D) patrzę, aona bez majtek! A gdzie Ty masz majteczki, pytam się jej, a ona na to, że miała wypadek w łazience i przypadkowo się obsiusiała i dlatego je zdjęła, ale zapomniała mi powiedzieć o tym.. Boshe, jakby te dresy jej spadły to by z gołą pupą dziecko biegało... Co ze mnie za niania, że nie dopilnowałam... ;)
Wróciłyśmy ze szkoły, tym razem inną drogą trochę dłuższą, żeby dziewczynki odetchnęły świeżym powietrzem, zrobiłam im jedzenie, zasiadłyśmy do stołu, zjadły i Mirka zaczęła grzebać w śmietniku (to moja wina, że dzieciak umie otwierać śmietnik, bo sama ją tego nauczyłam! Głupol ze mnie, chciałam, żeby umiała wyrzucać swoje papierki, a ona to wykorzystała do zabawy, zdolna bestia!) już było późno, ja zmęczona, może trochę za głośno powiedziałam 'Kurwa jego mać', a Lauren, najbardziej ospała z trójki, niejarząca w ogóle, totalny suseł, zaczęła powtarzać "Kuwa jego mach'... Myślałam, że padnę ze śmiechu, jak to brzmiało w jej ustach.. Hahah...
No i co mi Lorita powiedziała 'Martyna, wiesz co, Ty to robisz dobre desery!' Jak mi się przyjemnie zrobiło..:D Aż ciepło na serduchu.. A tym razem zrobiłam im tak: pokruszyłam ciastko, posypałam czekoladąi zalałam budyniem.. To była wersja dla nich..;) Dla mnie była taka: na dno miseczki wsypałam kuskus z trzema suszonymi morelami i trzema śliwkami i zlałam budyniem bez cukru..Jamiiii...
Wieczorem miałam zajęcia z Panem Wiiiihiiii, nawet moje imię zapamiętał! Dobrze dobrze..Rozprawiał się nad tym, że wikipedia (czyt. łakapedia;D) nie jest wiarygodnym źródłem wiedzy.. No Amerykę Fredziu odkrył (bo Fred mu na imię)...
I tutaj szczególne pozdrowienia dla wszystkich Wikipedowców ;* Jakoś zdało się ten licencjat.. ;)

A wczoraj miałam pierwsze zajęcia z grafiki.. Duża klasa, z 25 osób, niektórzy bardzo ogarnięci w komputerach, inni mniej.. Uczy nas Murzynek, taki sympatyczny facet, ma dziwny akcent, czasami go nie rozumiem.., ale wszystko co mówi i co robi na swoim kompie jest wyświetlane na dużym ekranie, także można śledzić.. I zakochałam się w macu! No po prostu jest to tak śliczny system operacyjny, że aż miło na niego patrzeć.. I w ogóle komputery tak szybko pracowały, zero zawieszania, duże monitory byle do stycznia!!  Mój kompuś jest już podłączony do respiratora, ma dodatkowe chłodzenie, chucham na niego i dmucham, damy radę!

A wczoraj jeszcze upiekłam muffiny czekoladowe z wiśniami!! :)



Wczoraj też przyjechała Gaga, w końcu wiem gdzie ona pracuje i kim jest z zawodu.. Jest socjoterapeutą..
Dzisiaj niby miałam luzy, bo i odwiozła dziewczynki do szkoły, i odebrała Lauren, i ja pracowałam krócej, ale zawsze to jest inaczej jak ktoś Ci stoi nad głową i patrzy na ręce jak pracujesz.. Także podrzuciła mnie do centrum handlowego i w końcu zrobiłam spokojnie zakupy... Odebrała mnie hostka i przyjechałyśmy do domu.. Po drodze pytam się jej kto będzie na Święcie Dziękczynienia, i czy będzie u nas.. No i tak, jest u nas, będzie z 11 osób, będzie Gaga z mężem Timem, córka Tima - Bridget, i jej mama (czyli była żona Tima, tak wiem, trochę to zagmatwane!), Nada, Kaluli i Hasan.. No to pytam się jej, czy ona będzie gotowała kolację, czy zamówią, a ona mi mówi, że prawdopodobnie będzie gotowała Kaluli, booo.. Bo Kaluli ma jakąś paranoję, tak.. Paranoiczka.. Hostka zaczęła mnie przed nią ostrzegać, tzn może nie tyle przed nią, ale przed jej zachowaniami, żebym nie była zdziwiona, że może np. spać pod stołem w kuchni, albo może nic nie jeść jak wszyscy jedzą (boi się, że ktoś chce ją otruć, powaga!), albo, że będzie się do mnie zwracała nie po imieniu tylko 'AuPair', że nawet do niej mówi nie Jessica, tylko Mama Leili... Bosheee, ona ma tutaj nocować, to ja zamknę się na noc w swoim pokoju, bo jeszcze przyjdzie i będzie chciała spać pod moim nowym biurkiem..Aaa!!

Dziewczynki na początku grudnia jadą do San Jose na balet 'Dziadek do orzechów'.. Przed chwilą przyszły mi pokazać swoje sukienki, to mówię im , że muszą mieć włosy spięte do góry do takich sukienek, to pobiegły do hostki i po chwili przybiegły z powrotem w kucykach..

A Mirka powiedziała Tinka!! :D Pierwszy raz.. No prawie jakbym usłyszała 'Mama'.. Hehe...

A dzisiaj na kolację była baranina, ale coś mi nie smakuje ta ich baranina, nawet nie tknęłam, kurczę, wolę kurczę.. ;)

Jutro S O B O T A!!! :D
Read More

czwartek, 18 listopada 2010

// // Leave a Comment

UUUwaga...

Coś przeczuwam, że moje wtorki, środy i czwartki będą tragiczne... Po 10 godzin pracy plus do tego szkoła.. Dlatego moje codzienne wpisy muszę ograniczyć.. Także obiecuję napisać jutro relację z całego tygodnia!!
Read More

poniedziałek, 15 listopada 2010

// // 3 comments

full of energyyyyy..

Właśnie wróciłam z kickboxingu, i ten koleś co prowadzi zajęcia jest niemożliwy na koniec tańczyliśmy cha-chę do piosenki z Dirty Dancing



Aż mi się wesoło zrobiło, a z tymi Azjatami to wyglądaliśmy jak Armia Terakotowa, lol, wyobraźcie sobie Armię Terakotową tańczącą cha-chę.. :D


Dzisiaj było 26 stopni!! Upał, normalnie wyszłam w kurtce odprowadzić Lauren do szkoły, a wróciłam na krótki rękawek.. Masakra, dla mnie to jakieś anomalia pogodowe, dla nich normalka. Byłyśmy dzisiaj na placu zabaw to musiałam spodnie podwinąć, bo po prostu nie szło wytrzymać.. Na plażę!! Nie no, jutro ma być tylko 22..

Wczoraj odwiedzili nas rodzice hosta.. Już mi hostka wszystko wyjaśniła,nie pamiętam czy o tym pisałam, ale jak coś to powtórzę.. Mama hosta jest ze stanu Nowy Jork, kiedy była mała, jej mama, czyli babcia hosta zachorowała, i lekarz polecił jej przeprowadzkę do jakiegoś stanu o suchym klimacie - wybrały Nowy Meksyk, z kolei tam, inny lekarz powiedział, że powinna mieszkać w wilgotnym klimacie i przeprowadziły się do Luizjany, no i w Luizjanie wychowała się i dorastała mama hosta.. Ojciec hosta pochodzi z Libanu (po angielski Lebanon, na początku w ogóle nie mogłam skojarzyć co to za kraj oni wymyślają!),bardzo chciał się nauczyć francuskiego i studiować w USA, dlatego wybrali, razem z kolegą, stan Luizjanę, ponieważ myśleli, że tam mieszka dużo Francuzów (kiedyś była to przecież kolonia francuska). Francuskiego się nie nauczył, ale poznał swoją przyszłą żonę, mamę hosta -Kaluli (Szomx, czy pobiła swoim imieniem babcię Gagę??) no i w Luizjanie,41 lat temu urodziła się Nada, siostra hosta, a 39 lat temu, Nouri - host (rawie 40!, 25. albooo 28. grudnia urodziny!!) Później cała czwórka przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii, bo tam dziadek Hasan (czyli ojciec hosta) chciał robić interesy, i zostali ok 20 lat, host skończył tam prywatny amerykański college i wrócił do Stanów, a konkretnie do Rhode Island, by studiować, Nada została z rodzicami w Wielkiej Brytanii.. No, ale 10 lat temu do Stanów wróciła Nada - mieszka teraz w SF, a 4 lata temu rodzice hosta przeprowadzili się z Wielkiej Brytanii już nie do Luizjany, ale do Nowego Meksyku, do Santa Fe..

Właśnie wrócili z Europy, bo byli na wycieczce we Włoszech ze znajomymi, i prosto z Rzymu przylecieli tutaj, bo Nada kupiła mieszkanie, ale ma coś problemy z kasą, bank nie chce wypłacić jej pieniędzy czy coś tam.. Dużo stresu..Więc przylecieli pomóc córce, Kaluli zostaje tutaj, tzn. w SF u Nady chyba do końca roku, a Hasan poleciał dzisiaj do Nowego Meksyku, bo oczywiście intereeesyyy.. Człowiek biznesu, a nie wygląda! ;) Za to smacznie gotuje, wczoraj zrobił coś pysznego, z resztą razem z hostem jak wparowali do kuchni z zakupami to aż się zagotowało (prz tym co chwilę sobie powtarzali I love you! I love you! I love you Papa! I love you Nouri!) Pierwszy raz tak ładnie w domu pachniało, świeżą pietruszką, cebulką, pomidorami.. Domowej jedzenie.. No to Hasan z hostem zrobili 'tabouli' i 'cannellini - tym razem kuchnia arabska! :D
To wygląda mniej więcej tak:

tabouli

cannellini
Tabouli, składa się z dużej ilości świeżej pietruszki (nawet kilka pęczków), świeżejmięty, pomidorów, kaszy (może być kuskus, albo jakakolwiek drobna kasza), cebuli, szczypiorku i oliwy, i chyba jeszcze sok z cytryny, to wszystko trzeba posiekać drobno i wymieszać.. No pycha! Ja dzisiaj się objadałam i poszłam taka cebulowa na kickboxing! :D  Ale nie mogłam się powstrzymać...

Z kolei do cannellini potrzebna jest fasola cannellini, czosnek!, duuużo czosnku, pietruszka, oliwa, pomidor, musztarda zdaje się, i oni to podawali na zimno, ale ja bym to podgrzała i też by było smaczne..

Do tego host zamówił ryż i kurczaka curry i pieczone pomidory i chleb pita i mieliśmy libańską kolację.. Otworzyli czerwone wino (wypiłam pół kieliszka i taaak mnie zmuliło!, że nie mogłam się skupić i wytłumaczyć co to są polskie pyzy!) A Hasan opowiadał, że był kiedyś w Warszawie, bo miał tam hotel budować, do czego nigdy nie doszło, i z jakimiś biznesmenami pili polską wódkę i jedli gołąbki, i pyta się mnie, czy potrafię zrobić gołąbki, no chyba potrafię mówię mu..No to może zrobię gołąbki na Święto Dziękczynienia.. A po tej wódce, to mówi, że nie pamięta jak doszedł do hotelu..No zdarza się Hasan zdarza.. Ale taki wesoły dziadek, nawet mi dzisiaj kawę w Starbucksie kupił i przywiózł, bo nie było żadnej w domu! :D
Read More

sobota, 13 listopada 2010

// // Leave a Comment

l e n i w i e =D

Człowiek rano wstaje, chwyta za pilota by ktoś się do niego odezwał ze szklanego ekranu, ma nadzieję, że to będzie Prokop lub chociaż Kinia, a tu niespełnienie oczekiwań i tylko Good Morning America! - nawet nie znam prowadzących, jeszcze nie znam! (btw. napis nad tablicą w klasie: Never say you can't.Say: 'I Can't...Yet!')

8 godzin późnej..

Przejechałam dzisiaj na rowerze, 8,8 mili tj. prawie 14 km.. Nie czuję swojej pupy, zaliczyłam raz glebę, bo poślizgnęłam się na krawężniku, olał mnie wąż ogrodowy! Mam dosyć roweru na cały tydzień! Jestem tak zmęczona jazdą, że siedzę już w piżamie, i zamykają mi się oczy.. Dotleniłam się! Nie, ja po prostu przetleniłam się! Jeszcze dojechać do centrum handlowego to pikuś, ale wrócić!, z torbami! PORAŻK!

Dzisiaj na kolację jest, jak to mi hostka powiedziała BLT sandwich - Bacon, Lettuce and Tomato (bekon, sałata, pomidor), idę tam zaraz ogarnąć co i jak...

A co mi się dzisiaj w sklepie przytrafiło.. Idę przymierzyć spodnie, wzięłam kilka par (kupiłam w końcu 3!) stoję w kolejce stoję, i głupia zaczęłam się drapać po policzku, a tu nagle strumień krwi mi zaczął cieknąć, nie mogłam powstrzymać tego potoku, po rękach po kurtce, kapie, jak nigdy! Pytam się babki, czy ma jakieś chusteczki, ta na mnie patrzy, wielkie oczy, poleciała na zaplecze, przyniosła mi chyba z pół rolki ręczników papierowych, znowu poleciała na zaplecze, przyniosła mi tym razem mokre ręczniki.. Kurdee, jaka lipa.. Wytarłam się, kupiłam te 3 pary spodni i wyszłam stamtąd...

Miałam być dzisiaj na dyskotece w SF! - stchórzyłam! ;)

Piosenka usłyszana dzisiaj na VH1 - mocno mi wpadła w ucho, leci w Polsce też??

Read More
// // 1 comment

Ile radości mieści się w wyrazie 'weekend'?! :D

Dopiero co zsiadłam z roweru.. Jakoś ciężko jest mi ruszyć tyłek i iść na siłownię, także swoje ciało ratuję jazdą na rowerze..

Wybrałam się dzisiaj do organicznego sklepu.. ORGANIC ORGANIC ORGANIC i kupiłam organiczne marchewki i orzechy, organiczny kefir i jogurt grecki, no a później ciągnęłam to wszystko jak wielbłąd na rowerze..

A w ogóle, dzisiaj rano wparowałam Babci Gadze (Gadzinie!) do ubikacji, bo się nie zamknęła, tylko zostawiła uchylone drzwi.. Zastałam ją skupioną na tronie, hehe.. myślałam że parsknę śmiechem, ale się powstrzymałam..

Mirka jest na etapie ciągania kotów za ogony.. Chwyta się kitki, baardzo mocno, wtedy kot zaczyna uciekać, przyspiesza, a Mirka popierdziela z podwójną prędkością, jak na sankach, dopóki się nie przewróci.. Jaazda..

Albo kolejna zabawa Mirki, siada w karuzeli, krzyczy żeby ją kręcić, później krzyczy, żeby zatrzymać, wysiada, i idzie zygzakiem.. No ma taki ubaaaw..

O mało co się wygadałam dzisiaj, że Święty Mikołaj nie istnieje.. Bosheee, te dzieciaki jeszcze wierzą w dziadka z białą brodą.. Muszę pomyśleć co im kupić.. Może jakieś propozycje?? Pomocyyy..

No i w końcu mam biurko.. :D Ikeowskie, na czterech czerwonych nogach, z białym blatem, czarną lampka.. Poezja.. Hostka trochę dziwnie na mnie spojrzała, jak zaproponowałam kupno czerwonych nóg, a co tam! :D

Lubię ten swój pokój..






Chciałam dzisiaj upiec ciasto cytrynowe z mąki kukurydzianej, ba!, nawet upiekłam, oto dowód: 



Jest? Pewnie, że jest.. Tyle, że pod skórką kryje się drugie 'ja', cholerne zakalcowate alter ego, a wszystko jest wynikiem mojej pomyłki, bo zamiast dodać mąkę kukurydzianą, dodałam skrobię, i placek!

Właśnie próbowałam napisać trochę swojego pierwszego eseju.. Chciałam napisać trochę o sobie takie 'My Introduction to Myself'.. Efekt mojej pracy, cytuję 'Trudno jest pisać. Jeszcze trudniej jest pisać o sobie.' Mam nadzieję, że jutro więcej napiszę.. :D
Read More

środa, 10 listopada 2010

// // 1 comment

Mirkaa, kogo kochasz bardziej, mamusię czy Tynusię?? ;)

Dzisiaj Mirka dobiła sobie guza, dzięki Bogu stało się to pod okiem hostki, chwilę po tym jak skończyłam swoją pracę.. Akurat siedziałam sobie na ławce w przedpokoju, zakładałam buty, bo za chwilę miałam jechać na zajęcia, a tu ryyyyk... I wiecie co, Mirka przybiegła do mnie, wgramoliła się na kolana i przytuliła! Hostka leciała za nią z lodem, i tak patrzy na mnie :D No przecież dziecka nie odepchnę! Sasaa..

Wychodząc, w drzwiach hostak za mną krzyknęła, czy jadę samochodem (to mogę ponownie??!!) nie, mówię, mam dzisiaj zajęcia bliżej to wezmę jednoślad, trzeba się trochę ruszyć.. Błądziłam i błądziłam w poszukiwaniu sali 42, no ale w końcu znalazłam.. Weszłam do klasy (buahaha: 'klasy' ;p) zajęłam miejsce.. Z lewego roku spoglądał na mnie, naturalnych rozmiarów, Edward. Szukałam też Belli, ale musiała dobrze się schować..;p Przede mną siedział koleś w turbanie! Kolejny, jeszcze przed zajęciami, wyjął cążki do paznokci i zaczął je obcinać!! Bleeee.. Kolejne 'pierwsze zajęcia', niech to trochę tempa jakiegoś nabierze.. Zadał nam pracę domową, esej, eeh... Wczoraj była gramatyka opisowa języka angielskiego, dzisiaj teoria.. Filologia to mój Anioł Stróż. Cień!

Wypisałam dzisiaj swój pierwszy czek! :D Musiałam zapłacić za materiały do nauki.. Hehe..

Jutro jednak pracuję po południu, hostka, dosłownie, wparowała mi do łazienki, ledwo co ręcznikiem się obwinęłam (a jakby to był host!, to jeszcze by się zgorszył!) i oznajmiła mi, że rano możemy jechać do Ikea po biureczko i krzesełko.. :D Fajnie..

Ale mimo wszystko, byyyleee do piątku!!!

Muszę rzadziej pisać, bo monotonia wkrada się do mojego bloga.. I muszę się uczyć! I muszę odkryć wszystkie funkcje mojego nowego aparatu.. A tu co, wstaję o 7, do 17.30 pracuję. We wtorek, w środę i w czwartek szkoła od 18.30 do 21.30,  a kiedy żyć??
Read More

wtorek, 9 listopada 2010

// // 6 comments

Ten pierwszy raz!!

Jejuuu.. byłam w szkole! :D

Zajęcia prowadził niejaki Mr. Fred Wiehe (www.fredwiehe.com), nawet tak składnie, podobało mi się, za dużo w sumie nie mogę powiedzieć, bo jeszcze za wcześnie, zobaczymy z czasem co i jak, nie chcę chwalić nie chcę też krytykować, poczekamy zobaczymy.. Jutro mam kolejne zajęcia, także szkoła 3 razy w tygodniu.. Nie wiem jak ja to wytrzymam po 10 godzinach z dzieciakami..Uuuh..

Mirka mi dzisiaj rąbnęła policzkiem o kant łóżka, spuchło jej trochę pod okiem, ale szybko przyłożyłam lód i trochę złagodziłam..Szalone dziecię, bawiły się z Lauren bawiły i piiiizd..

Ale w ogóle jakie wydarzenie dzisiaj!! :D Patrzę sobie w swój rozkładzik, gdzie mam zajęcia w której sali, co i jak, a tu zonk, zajęcia są w innym campusie niż myślałam, tak z 8 km od naszego domu.. Myślę sobie, kurde no mogę jechać tam na rowerze, ale później, godzina 22 wracać tak samej do domu to strach trochę, chociaż podobno Sunnyvale (nie wiem, może już o tym pisałam) jest jednym z bezpieczniejszych miast USA.. Poszłam do hostki z przygotowaną miną - 'Może mógłby ktoś mnie odebrać ze szkoły, a dokładnie mnie i mój rower?' Miałam na myśli hosta, który jeździ swoim pick-upem, zapakowałby rower na pakę i z głowy.. :D Hostka zadzwoniła do niego, i spoko odbierze mnie, ale może się trochę spóźnić.. Poszłam do siebie, spakować zeszyty i prowiant na drogę (wg googlemap miałam tam pedałować z pół godziny).. Siedziałam przy kompie ogarniając i spisując ostatnie wskazówki, które miały ułatwić mi dojazd do szkoły, aż tu naglke dzwoni telefon.. Któ? Hostka z kuchni.. :D I mówi, że M O G Ę  W Z I Ą Ć  M I N I V A N A!! Kopara mi opadła, myślę, jak to??!! Mogę, mogę, mogę???!! Jezuuuu mogę.. Zgarnęłam torbę, i przygryzając policzki (żeby przypadkiem nie pokazać jak bardzo się cieszę! ;D) poszłam do kuchni, wzięłam kluczyki, zapytałam się (jak profesjonalny kierowca ;p) gdzie mogę znaleźć dowód rejestracyjny i ubezpieczenie i w drogę! Wsiadłam do auta i normalnie nie wierzyłam, że siedzę w nim sama.. Ustawiłam sobie w GPS drogę, i spokojnie dojechałam do szkoły... Tylko raz ktoś trąbnął, ale nie wiem dlaczego.. No ale dali mi w końcu samochód.. :D

Przysłali mi aparacik, zaczynam powoli czytać całą instrukcję co i jak, może jutro porobię jakieś zdjęcia..

Czekam na nowy mebel w pokoju - poprosiłam o biurko ;) bo już mnie plecy bolą od siedzenia bokiem na łóżku..

Jutro przyjeżdża do dziewczynek ich dziadek tzn. tata hostki ze swoją panną (nie wiem, w sumie, czy ona jest jego żoną), wieczorem babcia Gaga, z kolei w czwartek mają święto - Veterans Day i nie idą do pracy.. Byle do weekendu..
Read More

poniedziałek, 8 listopada 2010

// // 2 comments

Kolejne 'dzisiaj'

Nowe 'dzisiaj' zacznę jeszcze od 'wczoraj'..

Zasnęłam jeszcze przed 22, wycieńczona, ale szczęśliwa.. Natychmiast zasnęłam, ale też wcześniej się obudziłam.. Miałam budzik nastawiony na 7, a na nogach byłam już za o 6:40.. Poszłam do kuchni, stałam przy blacie i wyciskałam sok z grapefruita, gdy ni stąd ni zowąd wyłoniła się Leila z pytaniem ile mam lat i jak się literuje moje imię. Myślałam, że zawału dostanę przez tego małego szkraba!

Odprowadziłam dziewczynki do szkoły, ogarnęłyśmy z Mirką ich rzeczy, po 12 przyszedł hydraulik do naszej zatkanej wanny, w końcu działa! Nie będę już musiała chodzić do hostów się kąpać!

Poza tym, dzwoniła Jennifer (Germanka!), nawet sobie trochę pogadałyśmy, nowość! ;)

Zaczęło robić się zimno, host włączył ogrzewanie!

Mirka pierwszy raz załatwiła się siedząc na kibelku, a nie w pieluchę! Wydarzenie warte nagrody :D!

Lauren nie płakała!

Zaczyna się układać.. Hehe..

A ja idę jutro do szkoły!! Pierwszy raz.. Czuję się jak pierwszak :)
Read More
// // 2 comments

The Salam Family (czyt. Rodzina Adamsów!) - Coloma Trip



5.11.10 - 13:00
Wyruszyłyśmy.. Na dwa samochody, bo host uparł się, że musi wziąć ze sobą rower, kajak i Bóg wie co jeszcze, dlatego w rodzinnej Toyocie jechałyśmy we cztery, hostka Lauren, Amira i ja.. Host załadował do swojego pick-up'a swój cały ekwipunek i najstarszą córkę i ruszyli chwilę po nas - oczywiście cały czas kontakt telefoniczny, gdzie jesteś, co już minąłeś, czy się może nie z g u b i ł e ś.. ;p
'Nasze auto' jechało zgodni z przepisami, jedyne 65 mil/h i nie więcej, w żadnym wypadku wzdłuż Zatoki San Francisco.. Dwie pasażerki zapięte w swoich fotelikach, bez przerwy patrzyły swoimi czarnymi oczkami przez okna, w ogóle nie myśląc o popołudniowej drzemce, na którą tak liczyła hostka..Po prawej góry, po lewej góry.. Milion pytań do hostki, co to?, a jakto?, a jak się nazywa?:D Trochę jej współczuję, bo nie na wszystkie pytania potrafiła odpowiedzieć, i poprzestawała na 'Hmm.. a to ciekawe pytanie..' Wtedy odpuszczałam, sprawdzę w necie..

Nasze miejsce destynacji, jest miejscem, w którym kiedyś mieszkała i pracowała hostka, i w którym około 12 lat temu poznali się z hostem, ona była ratownikiem i przewodnikiem, on studentem, zapalonym kajakarzem.. Podczas drogi hostka opowiedziała mi chyba całą ich 'love story', jak z gór przeprowadziła się do Sunnyvale spotkała hosta i poczuli, że to jest to, zaproponował wspólne mieszkanie, a ona postawiła wtedy jeden warunek - przeprowadzi się, oczywiście, ale tylko wtedy jak się jej oświadczy, jak widać chłop nie miał wyboru i po dwóch latach znajomości, w 2000 roku, pobrali się, kupili wtedy kawałek ziemi blisko Colomy i zaczęli budować dom, z myślą, że kiedyś tu zamieszkają, nie myśląc o powiększeniu rodziny, aż tu naglę będzie dzidzia, w 2004 roku urodziła się Leila, już wtedy mieszkali w Sunnyvale. Hostka rozpoczęła swoją, jak to mówi, karierę, porzuciła ratownictwo i została grafikiem, host znalazł pracę blisko Sunnyvale i tak sobie żyją do teraz, ale planują skończyć budowę domu w Colomie i częściej odwoedzać to miejsce, może kiedyś zamieszkać..

Nasz pierwszy przystanek - Camp Lotus blisko Colomy. Zajechałyśmy, żywej duszy nie było widać, na pozór cisza i spokój, dopiero po chwili zaczęli wyłaniać się ludzie. Robin i Bill - właściciele Camp Lotus, ich syn Charlie z d dziewczyną Cristal, córka Rebecca z mężem i małym synkiem, babcia Gaga i jej mąż Tim, dwie córki Tima z pierwszego małżeństwa Bridget i Alicia, Lori, Cooper, Rustin, Wanda...

Rodzinka w komplecie (zdjęcie z zeszłego roku, proszę mnie nie szukać!!;p)
Poznałam większość rodziny, kuzynostwa i znajomych hostki.. Z wyglądu typowi Amerykanie, baaardzo wysocy, szerokie usta z dużymi zębami i z przyklejonymi uśmiechami niczym z reklamy pasty do zębów i szerokie dłonie wyciągnięte do witania. Czułam się przy nich taka malutka.

Cały zjazd był wczesnym Świętem Dziękczynienia, w tym roku po raz pierwszy spotkali się w tak dużym gronie, i widać było po ich twarzach, że bardzo cieszą się na to spotkanie.. Robin przygotowała całą kolację. Na przystawkę były różne sery z żurawiną i krakersy, jako główne danie filety z kurczaka z karczochami, śliwkami i oliwkami, ryż, sałata z papryką i awokado, na deser apple pie, ciasto francuskie z jagodami i jeżynami.. Tak, nareszcie miałam okazję spróbować prawdziwej amerykańskiej szarlotki i muszę przyznać, że polska wersja mamy jest o niebo lepsza, a nawet o dwa.. Jedzenia było jak dla pułku wojska, ale za to bardzo smaczne, tylko czasmai wydaje mi się, że nawet sól oni mają tutaj słodką!

Co do napojów, to hostka od razu zaprowadziła mnie do lodówki z napojami, i powiedziała, że mogę brać co chcę, z resztą cały sklep i bar są dla nas otwarte zupełnie za free, więc mam się nie krępować, tylko brać, po czym wcisnęła mi w garść piwo, niejakie Samuel Adams, z resztą żadna nazwa piwa , oprócz Budweisera, to nic mi nie mówiła, więc przytaknęłam, zaufałam hostce, która sięgnęła po to samo piwo i poszłam szukać otwieracza.. Nie był to mój wymarzony smak, podchodził pod taki trochę jakby sfermentowany..

Dzieciaki szalały, prawdziwy cyrk, głośno, piski, nie wiedziałam gdzie oczy podziać, w duchu cieszyłam się, że opiekuję się trzema, w miarę spokojnymi dziewczynkami, a nie bandą łobuzów, jak na przykład Cooper z Rustinem

Po kolacji w Camp Lotus pojechaliśmy trochę wyżej, do domu hostów, dziewczynki już marudziły, podejrzewam, że dla nich był to bardzo ekscytujący dzień (dla mnie był!) Dotarliśmy do domu jak już było ciemno, więc mało widziałam.. Dzicz, dzicz i dzicz, wszędzie drzewa i krzaki,  aż w końcu spomiędzy wyłoniła się biała chatka(?) w sumie nie powiedziałabym, że to chatka, a raczej normalny dom, nawet większy od tego, co mieszkamy w Sunnyvale..Widać, że był niedokończony, ale w środku w miarę umeblowany, gotowa łazienka, kuchnia, sypialnia, duuuży pokój, bardzo wysoki, antresola.. Ja miałam spać na dole.. Była gdzieś 20, jak dziewczynki już leżały w swoich łóżkach, a ja z hostami zasiedliśmy przy stole (host powiedział, że ten stół był ich pierwszym meblem w tym domu, przez pewien czas nie mieli nic, tylko ten stół). Hostka przyniosła piwo, tym razem made in Mexico - Corona Extra, duużo dużo lepsze od tego pierwszego (na etykiecie nie było procentowej zawartości alkoholu!), host zaopatrzył się w wino i tak sobie siedzieliśmy do 24 (do 24 sączyłam jedno maleńkie, bo zaledwie 0,33 piwko, to było wyzwanie!) To był chyba najlepiej spędzony wieczór z moimi hostami odkąd jestem tutaj, cieszę się z tego niezmiernie.. Poznałam ich lepiej, ich poczucie humoru, ich wcześniejszy styl życia do którego tak bardzo by chcieli powrócić gdy dziewczynki dorosną.. Opowiedziałam im trochę o sobie, o rodzince, wymieniliśmy się doświadczeniami (moje a ich, uuu!:D) i poszliśmy spać.. Pierwszej nocy prawie nie zmrużyłam oka, host zostawił zapaloną lampkę nad okapem, a ja za cholerę nie wiedziałam gdzie jest wyłącznik.. I tak przewracałam się z boku na bok, aż do siódmej, kiedy to do pokoju wparowały dziewczynki, tak tak, najwyższy czas podnieść tyłek z łóżka..

6.11.10 - 7:00

Na śniadanie pojechaliśmy do Camp Lotus - samoobsługa, każdy brał i jadł co chciał.. Po śniadaniu rozpoczęły się przygotowania do obiadu, więc wylądowałam w kuchni, z resztą na własne życzenie.. Dostał mi się do krojenia czosnek ;p i jakieś orzechy azjatyckie, w kształcie przypominające kasztany.. W pewnym momencie bardzo żałowałam,że podjęłam się takej intensywnej w zapachu pomocy, ale jak zobaczyłam hosta, który został zatrudniony do segregowania i wynoszenia śmieci to humor od razu mi się poprawił.. Robin, która dyrygowała wszystkimi w kuchni, zaczęła mi tłumaczyć do czego będzie potrzebne to co ja właśnie kroję, i mówi, że dla indyków.. Myślę sobie, jasna cholera to ja tutaj sobie ręce brudzę krojąc pieprzony, śmierdzący czosnek, dla jakichś indorów śmigających po lesie?! Jak się okazało, wszystko było potrzebne do 2 indyków, które zostały upieczone specjalnie na tę okazję, a czosnek i orzechy były dodatkiem do dressingu z ciasta kukurydzianego.. Całość, nie powiem, wyszła wyborna..
Była już 11, a dziewczynki zmieniły swoje ubrania ze 3 razy, w sumie teraz nie dziwię się dlaczego ich bagaż wyglądał jakby wyjeżdżały gdzieś na pół roku, małe brudasy.. Zapakowałyśmy się z hostką do auta, bo dwie najmłodsze potrzebowały snu.. Pojechałyśmy do domu, dziewczynki poszły spać, hostka władowała się do mojego łóżka z książką, a ja nie tracąc czasu poszłam na spacer..













Zaszłabym dużo dalej, ale mój pożyczony aparat zbuntował się i rozładował co oznaczało najwyższy czas zawrócić (tym razem pod górę) Spociłam się jak szczur wdrapując się z powrotem do domu, pod koniec drogi spotkałam Charliego, Rebeccę, Douga i ich synka Ronana, akurat wracali samochodem do swojego domu (mieszkają 'na przeciwko' hostów, tzn gdzieś w odległości jednej mili), widząc mnie zaproponowali podwiezienie, ale myślę sobie, dam radę! W ostatniej chwili jeszce Charlie wyciągnął butelkę z mlekiem Ronana krzycząc, może chociaż coś do picia! ;)

Wróciłam do domu, zziajana, zbliżała się 16, hostka z dziewczynkami były już gotowe więc zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na obiad, po drodze zajechałyśmy jeszcze do sklepu po żurawinę, która była potrzebna do pieczonego chleba.. Na miejscu prawie wszystko było gotowe.. Długi stół rozstawiony na brzegu rzeki przykryty był obrusem w kratkę, na nim stały świece i bukiety z jesiennych liści, obok stały dwa małe stoliki, które tworzyły mini bufet szwedzki.. Każdy coś przynosił i dokładam, aż nogi stolików uginały się pod ciężarem potraw.. Przed posiłkiem, wszyscy stanęli w kręgu i złapali się za ręce, Robin wygłosiła przemówienie-modlitwę, przeczytała wiersz, a na końcu było ich ulubione, śpiewane Aaamen, aaameeeen, aaaaaaamen... Ruszyłam na podbój jedzenia, wszystkiego po trochu, mix smaków i kolorów, pieczona dynia na ostro, pure ziemniaczane, chleb kukurydziany, indyk, sałaty, pieczone bataty.. Różności..Przy stole umiejscowiłam się między Wandą (pochodzi z Azji, była kiedyś nawet w Krakowie! i w Zakopanem, ale powiedziała, że mieli do dyspozycji tylko jeden orczyk, więc to były krótkie zjazdy. Pierwsze pytanie, które i zadała brzmiało 'Czy lubisz dzieci?' po czym sobie dodała, że to w sumie głupie pytanie) a jakąś ciotką, której niestety, ale imienia nie pamiętam.. I tak sobie trochę gaworzyliśmy, śmialiśmy się, a ż zrobiło się ciemno.. Robin zarządziła sprzątanie i wszyscy przenieśliśmy się nad ognisko.. A tam, pierwszy raz w życia jadłam prawdziwe Marshmallows opiekane nad ogniskiem! Las, ognisko, full ludzi, pieczone pianki jeszcze niedźwiedzia brakowało!!

Marshmallow!
I tak jakoś mi się smutno zrobiło, że oni wszyscy razem, jako rodzina, siedzą przy ognisku i wspólnie śpiewają..I tak mi się trochę zatęskniło za domem... :)
A cała rodzinka ciągle śpiewała tę piosenkę, od teraz zawsze mi się będzie z nimi kojarzyła:




Kolejny wieczór zaliczam do udanych!! :)
Po powrocie do domu,po prostu padłam ze zmęczenia...

Rano pobudka (tym razem u nas zmiana czasu!) Za oknem lało jak z cebra, zmiana pogody o 360 stopni (ale Tynka była przygotowaaana =D) Zjechaliśmy na śniadanie do jakiegoś baru, który wyglądał tak jakby czas w nim stanął jakieś paręnaście lat temu, spotkaliśmy jednego z głównych budowniczych i konstruktorów domu hostów, zjedliśmy śniadanie, zostawiliśmy, zresztą jak zawsze, dzięki cudownym dziewczynkom, niezły syf na stole i pojechaliśmy pożegnać się z całą rodzinką..

Jak się okazało połowa już wyjechała wcześnie rano, została tylko Robin z Billem, Charlie, ciocia Bridget I Gaga z Timem, także uwinęliśmy się szybko, podziękowaliśmy za gościnę i pyszne jedzenie, hości kupili obraz (tak, obraz, Robin jest artystką, i zrobiła małą wyprzedaż swoich dzieł, hostka krzyknęła $150 za największy obraz i zgarnęła do samochodu, a na obrazie.. chmurki, jak dla mnie to tylko zmienić ramę i wtedy będzie git!) pojechaliśmy zabrać swoje rzeczy do domu i ruszyliśmy w drogę powrotą.. Mimo, że było naprawdę przyjemnie i cały czas się coś działo, i ludzie byli wspaniali, gościnni i sympatyczni to już chciało mi się do domu, szczerze przyznam, że zmęczyła mnie ta cała wyprawa.. Alee już na wiosnę jedziemy do Colomy na rafting! Już nie mogę się doczekać!! Aaaaa... :D Mam nadzieję, że dadzą mi kask!

Podczas drogi powrotnej hostka zdradziła mi parę rodzinnych tajemnic.. Okazało się, że tak.. Babcia Gaga rozwiodła się ze swoim mężem, czyli ojcem hostki, gdy ona miała 5 lat, gdy hostka miała 16 lat Gaga ponownie wyszła za mąż za Tima, który miał dwie córki 11 i 12-letnią, czyli ciocię Bridget i ciocię Alicię.. Obydwie jego córki są.. lesbijkami!! Alicia jest w związku z Lori i mają, za pomocą metody in vitro (Alicia 'ciążyła') dwóch synów, bliźniaków - Coopera i Rustina (i tu nastąpiło rozwiązanie zagadki, bo tak zastanawiałam się, dlaczego oni do jednej i do drugiej mówią 'mamo', w pewnym momencie to już naprawdę zgłupiałam!, a tu okazało się, że oni mają dwie mamy!) Co więcej ciocia Bridget też jest lesbijką! Czyli Tim, mąż babci Gagi ma dwie córki lesbijki... Przeżyłam mały szoczek jak to usłyszałam, naprawdę byłam zdumiona ale cóż, jesteśmy tu a nie gdzie indziej, więc.. :)

Kulinarne plusy wyjazdu:
- spróbowałam Apple Pie - mega słodkie i Bluebery Pie
- zjadłam Brownie - pycha!
- zjadłam Marshmallow - za słodkie, moja wersja to wasa, gorzka czekolada, Marshmallow, wasa!, ich wersja to słodki herbatnik, słodka czekolada z orzechami, Marshmallow, słodka czekolada z orzechami, herbatnik!

Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi i spędziłam mile czas..
W dodatku pogadałam sobie z hostką, jakbyśmy były od lat znającymi się kumpelami (a to za sprawą hosta, który jechał drugim samochodem, przy nim nie czuję się aż tak swobodnie jak przy niej!)!

W połowie drogi zajechałyśmy na lunch do miejscowości Davis, któa jest miasteczkiem studenckim, naprawdę śliczna mieścina..Chciałabym w takiej studiować! Zjadłyśmy bruschette (gorąca bułka, może być razowa polana oliwą z octem i bazylią, na to położony gruby plaster mozzarelli i pomidor, i przykryte drugą kromką chleba nasączonego oliwą z octem i bazylią) wypiłyśmy po kawce i w dalsządrogę.. Tym razem dziewczynki spały, być może za sprawą pogody, bo ciągle lało..
Read More

czwartek, 4 listopada 2010

// // Leave a Comment

Snu! Energii!! Chłodu!!

Oglądam amerykańską 'Nianię'!
Czytam 'Nianię w Nowym Jorku'!
To już jakaś mania!

Trochę zaniedbałam wpisy, przyczyną tego jest mój stan fizyczny, po prostu każda część mojego ciała, wieczorem, po całym dniu z dzieciakami, odmawia posłuszeństwa, nie chce się ruszyć, nawet drgnąć.. Nawet moje wycieńczone paluszki nie chcą śmigać po klawiaturze.. Jestem bez sił, wyczerpana, wyeksploatowana.. Jedyny ratunek to sen, sen, sen i to jak najwięcej..

Dzisiaj jestem w lepszej formie, a to tylko dlatego, że jak dziewczynki miały poobiednią, przepraszam, polunchową ;p drzemkę, to i ja z nimi poszłam spać, i tak spałam z dobre 2 godziny to teraz czuję, że jednak jeszcze żyję...

Przyjechała babcia Gaga, zabrała dziewczynki na lekcję baletu (ściema ten balet jak nie wiem co, no ale ok!), a ja o 15.30 byłam już wolna, chciałam jechać do mall, aale, jak zobaczyłam, że w jedną stronę muszę pedałować 40 minut to mi się odechciało.. Jeszcze dojechać bym dojechała, ale wrócić byłoby ciężko..

Poza tym jeszcze nie jest mi dane prowadzić samochodu, podejrzewam, że po części jest to wina mojego ostatniego występku, no ale cóż.. Jednak muszę się pochwalić, że zmieniłam model roweru, host mi użyczył swojej kolarzówki (dodam, że wcześniej jeździłam rowerem górskim), która jest o całe niebo lepsza od tego górala (nie działały w nim przerzutki), to teraz mogę sobie poszaleć moim nowym jednośladem.. Ale jak tylko dostanę auto, to jaaaak wsiądę, jak ruuuszę, jak nim pooojadę gdzieś daleko daleko, no..

Bilans dzisiejszego dnia to nadal zapchana wanna, do tego zapchany zlew w kuchni, pusta lodówka.. Chata się sypie..

Spacerowałam dzisiaj po sklepie w poszukiwaniu swetra (i tak nie znalazłam) a tu słyszę normalnie świąteczne piosenki (dopiero początek listopada!), miałam ochotę uciec z tego sklepu, no za wcześnieeee...Ale jeszcze tydzień temu wszystko było pomarańczowe, halloweenowe, a teraz wystrój świąteczny..A ja nadal w t-shircie... Boshee.. Mam ochotę na zmarznięte policzki i na sople pod nosem, i na lodowate paluszki u stóp.. Już mdli mnie od tego ciepła, więc żeby lepiej się poczuć, kupiłam sobie czapkę, może nie jest ona typowo zimowa, ale taka jesienna.. :D

Jutro wyjazd, wracamy w niedzielę..
Na pewno się odezwę..

Z niecierpliwością czekam na aparat!
I na Wiśniewskiego!
:*
Read More